Biało-czerwone mundiale (5) - Meksyk 1986

  • Data publikacji: 31.05.2018, 10:58

Mundial w Meksyku zakończył się dla nas już na etapie 1/8 finału, co w kraju przyjęte zostało jako sromotna porażka. Zbigniew Boniek miał po tym turnieju odpowiedzieć kibicom, że jeszcze za takimi występami zatęsknimy. Niestety, ostatnie lata dobitnie pokazały nam, jak trafnie przewidział przyszłość.

 

Mistrzostwa Świata w Meksyku 1986 to w historii piłki nożnej "ręka Boga" Maradony i drugi triumf Argentyńczyków. To turniej, na którym kibice z całego świata po raz pierwszy poznali i zakochali się w nieodłącznym dziś elemencie każdego wydarzenia sportowego - meksykańskiej fali. To mistrzostwa zakończone jednym z najciekawszych finałów w historii, który na żywo oglądało ponad 114 tysięcy widzów.

 

A dla nas? Turniej... niejaki.

 

Potęga polskiego futbolu chyliła się ku upadkowi. Już eliminacje do mundialu nie napawały optymizmem. Remis z Albanią (2:2) i porażka z Belgią (0:2) sprawiły, że do końca musieliśmy drżeć o kwalifikację. Udało się, po kolejnym już "zwycięskim remisie" w historii polskiej piłki - 0:0 z Belgią na Stadionie Śląskim w Chorzowie dało pierwsze miejsce w grupie i bilet do Meksyku.

 

W losowaniu Polacy, po raz pierwszy w historii, rozstawieni byli w pierwszym koszyku, jednak mało kto stawiał nas w gronie faworytów do medali. W 22-osobowym składzie Biało-Czerwonych znalazło się tylko dziewięciu zawodników, którzy przed czterema laty byli częścią trzeciej drużyny świata na mundialu w Hiszpanii. Nie było już Laty, nie było Szarmacha, a gwiazda naszego kapitana - Zbigniewa Bońka, nie świeciła już tak jasnym blaskiem, jak wtedy, gdy na Camp Nou strzelał hat-tricka Belgii.

 

Mało kogo dziwił więc zaledwie bezbramkowy remis w pierwszym spotkaniu mistrzostw przeciwko Maroko. Zespół z Afryki typowany był jako outsider grupy F, w której trafił na trzy solidne europejskie zespoły - Polskę, Portugalię i Anglię. Marokańczycy tymczasem... wygrali grupę, remisując w kolejnym meczu z Anglikami i pokonując na zakończenie pierwszej fazy Portugalię 3:1.

 

Polacy natomiast po Maroku pokonali 1:0 Portugalię, dzięki bramce Włodzimierza Smolarka na sześć minut przed ostatnim gwizdkiem, by na koniec ulec Anglii aż 0:3. Hat-tricka w tym spotkaniu zaliczył Gary Lineker, rozpoczynając tym samym swój marsz po koronę króla strzelców, którą ostatecznie - jako pierwszy w historii i do dziś jedyny Anglik - zdobył.

 

 

Zespół trenera Antoniego Piechniczka awansował do 1/8 finału z trzeciego miejsca w grupie. W meczu o ćwierćfinał czekał już jednak na nas przeciwnik z absolutnie najwyższej półki - Brazylia. Canarinhos nie dali nam żadnych szans, pewnie wygrywając 4:0. Paradoksalnie, to był najlepszy mecz Polaków na tym turnieju - już w pierwszych minutach blisko szczęścia byli Tarasiewicz i Karaś - pierwszy z nich trafił w słupek, drugi w poprzeczkę. Później jednak do głosu doszli rywale - z karnego (według niektórych dość pochopnie podyktowanego przez sędziego z Niemiec) na 1:0 trafił Socrates, a w drugiej połowie Biało-Czerwonych dobijali kolejno: Josimar (55. minuta), Edinho (79') i Careca (83', z karnego). Aż do pamiętnego starcia Brazylii z Niemcami sprzed czterech lat, nikt nie przegrał meczu fazy pucharowej mundialu większą różnicą bramek.