Liga Mistrzów EHF: Vive wygrywa po dobrej końcówce

  • Data publikacji: 30.11.2019, 16:30

W 10. kolejce Ligi Mistrzów PGE VIVE Kielce wygrało u siebie z HC Mieszkow Brześć 30:24. Polacy byli faworytem tego spotkania, jednak wygrana nie przyszła łatwo, a wynik długo oscylował wokół remisu. Było to piąte zwycięstwo polskiej drużyny w tym sezonie EHF Ligi Mistrzów.

 

Kielczanie byli faworytem tego spotkania. Przed tą kolejką zespół ze świętokrzyskiego zajmował czwarte miejsce w tabeli grupy B, natomiast ich rywale plasowali się na siódmej lokacie, mając na koncie dwie wygrane i aż siedem porażek. Pierwszy mecz obu drużyn zakończył się czterobramkowym zwycięstwem Polaków. Kibice zgromadzeni w Hali Legionów liczyli więc na spacerek i łatwą wygraną swoich ulubieńców. 

 

Początek spotkania to festiwal pomyłek w ofensywie w wykonaniu obu zespołów. Zarówno Vive, jak i Mieszkow przeprowadzały bardzo nerwowe ataki i wyglądało to, jakby obie ekipy darzyły rywali wielkim respektem, który krępował ich akcje. Mimo tego, że gospodarze pierwsi opanowali nerwy i zdołali wyjść na dwubramkowe prowadzenie, to goście chwilę później również znaleźli swój rytm gry. Seria sześciu bramek gości, przedzielona zaledwie jednym trafieniem Kielczan, oznaczała, że po 12. minutach gry na tablicy świetlnej widniał rezultat 3:6 dla Białorusinów. Po siedmiu kolejnych minutach wreszcie wynik zaczął przypominać to, czego mogliśmy oczekiwać przed spotkaniem, bowiem gospodarze wyszli na jednobramkowe prowadzenie 8:7. Podobnie, jak w poprzednich spotkaniach, trener Tałant Dujszebajew mógł być zadowolony z postawy Andreasa Wolffa, który rozgrywał świetne spotkanie. Co ciekawe pierwszy rzut karny tego spotkania oglądaliśmy dopiero w 29. minucie i został on pewnie wykorzystany przez zawodnika z Brześcia. Ostatnia akcje pierwszej połowy zakończyła się świetną obroną Wolffa i do szatni zawodnicy Vive schodzili z jednobramkowym prowadzeniem przy rezultacie 12:11.

 

Druga część spotkania rozpoczęła się od rzutu z siódmego metra, który dał wyrównanie gościom. Kielczanie szybko odpowiedzieli, po czym Mieszkow wyrównał i... szczypiorniści Vive zaczęli dostawać kary indywidualne. Po pięciu minutach od wznowienia gry mogliśmy zobaczyć zaledwie trzy trafienia w wykonaniu obu drużyn i aż dwie kary dwuminutowe dla gospodarzy. Nikt nie mógł narzekać na tempo tego spotkania, akcje były rozgrywane szybko, a kontry przebiegały błyskawicznie. Dobra obrona obu zespołów sprawiało, że mieliśmy bardzo dobre, i nadspodziewanie wyrównane, widowisko. Co chwilę na tablicy widniał remis, a kibice nie przestawali dopingować Polaków, tworząc świetną atmosferę i dopełniając to arcyciekawe spotkanie. Do trzech karnych sztuka. Właśnie tak można skomentować to, co robił dziś w bramce Wolff. Nie dość, że fantastycznie spisywał się podczas gry, to jeszcze potrafił unieść presję i obronić rzut na dwanaście minut przed końcem, przy dwubramkowym prowadzeniu swojego zespołu, który miał przez następne dwie minuty radzić sobie bez Krzysztofa Lijewskiego. Na 10. minut przed końcem polski zespół wygrywał 23:21, jednak im bliżej końca, tym lepiej radzili sobie szczypiorniści ze stolicy województwa świętokrzystkiego, rzucając bramki nawet podczas gry w osłabieniu. Ostatecznie Vive wygrało to spotkanie 30:24.

 

PGE Vive Kielce - HC Mieszkow Brześć 30:24 (12:11)

 

PGE Vive Kielce: Kornecki, Wolff – Vujović, Karacić, A. Dujszebajew, Pehlivan, Aguinagalde, Jachlewski, Janc, Lijewski, Jurkiewicz, Kulesz, Moryto, Fernandez, D. Dujszebajew, T. Gębala, Karalek, Guillo.

 

HC Mieszkow Brześć: Pesić, Mackiewicz, Usik, Babko – Budzeika, Kankaras, Kulak, Baczko, Andrejew, Jurynok, Panić, Szkurinskij, Accambray, Obradović, Szumak, Piliuk, Wiartejczuk, Baranow, Razgor, Obranović, Datczuk, Selwasiuk, Djukić, Wailupau, Malus.