Biało-czerwone mundiale (7) - Niemcy 2006

  • Data publikacji: 13.06.2018, 15:06

Po losowaniu grup mundialu w Niemczech niemal wszyscy nad Wisłą liczyli na pierwsze od 1986 roku wyjście z grupy Mistrzostw Świata. Niestety, podobnie jak cztery lata wcześniej, skończyło się wielkim rozczarowaniem.

 

Przez eliminacje Biało-Czerwoni przeszli jak burza. Trudno dziś powiedzieć, w jakim stopniu przyczynili się do tego stosunkowo łatwi rywale, a w jakim wysoka dyspozycja naszego zespołu, ale bilans 8 zwycięstw i 2 porażki broni się sam. Tym bardziej, że jedna z tych dwóch porażek - 1:2 z Anglią na Old Trafford - miała miejsce już po tym, jak Polacy zapewnili sobie siódmy w historii i drugi z rzędu awans na mundial, jako jedna z dwóch najlepszych ekip, które zajęły drugie miejsca w swoich grupach. Drużyna Pawła Janasa strzeliła w tych eliminacjach aż 27 bramek, co było czwartym najlepszym wynikiem w całej strefie europejskiej. Po siedem trafień - dokładnie tyle, co m.in. Cristiano Ronaldo czy Ruud Van Nistelrooy - zapisali na swoim koncie Maciej Żurawski i Tomasz Frankowski.

 

Co dla wielu było niemałym szokiem, dla tego drugiego trener Paweł Janas nie znalazł miejsca w 23-osobowej kadrze na Mistrzostwa Świata. Do Niemiec nie pojechał również inny "pewniak", wydawałoby się nasz najlepszy wówczas bramkarz - Jerzy Dudek. Wielu już wtedy mieszało z błotem selekcjonera reprezentacji Polski. Najgorsze miało jednak dopiero nadejść...

 

Los nam - przynajmniej wtedy wszyscy tak myślali - sprzyjał. Trafiliśmy do grupy A, gdzie oprócz gospodarzy, naszymi rywalami miały być reprezentacje Ekwadoru i Kostaryki. O ile ci pierwsi wydawali się być poza zasięgiem, o tyle dwie egzotyczne reprezentacje z Ameryki Południowej nie miały być dla nas wielkim problemem.

 

Już pierwszy mecz boleśnie te przewidywania zweryfikował. Przegraliśmy z Ewadorem 0:2 po bramkach Tenorio ('24) i Delgado ('80). Mieliśmy w tym meczu swoje okazje - bramkę ze spalonego zdobył Krzynówek, w poprzeczkę trafił Jeleń, w słupek - Brożek. Ale to rywale byli lepsi i to oni cieszyli się z zasłużonych trzech punktów, a przy okazji - największego zwycięstwa na mistrzostwach świata w historii swojego kraju.

 

Niespodziewana porażka w meczu otwarcia postawiła nas pod ścianą. Aby realnie liczyć się w grze o 1/8 finału, musieliśmy w drugim spotkaniu pokonać Niemców, z którymi jeszcze nigdy w historii nie wygraliśmy. Gospodarze przez dziewięćdziesiąt minut ostrzeliwali polską bramkę, ale nie potrafili pokonać Artura Boruca, który rozgrywał genialne zawody, raz za razem wyciągając nas z opresji. Niestety, cały jego wysiłek poszedł na marne w pierwszej minucie doliczonego czasu gry, gdy musiał skapitulować przy strzale rezerwowego, Olivera Neuville'a. Niemcy wygrali 1:0, Polacy jako pierwsi na tym mundialu pożegnali się z nadziejami na fazę pucharową.

 

Spotkanie z Kostaryką było już tylko meczem z honor. I - podobnie jak przed czteroma laty przeciwko USA - meczem wygranym. Po bramce Gomeza w 25. minucie przegrywaliśmy 0:1 i wydawało się, że zespół Pawła Janasa zanotuje najgorszy w historii reprezentacji Polski występ na mistrzostwach świata. Tak się jednak nie stało, gdyż dwie bramki Bartosza Bosackiego dały nam pierwsze na tym mundialu zwycięstwo. Bartosza Bosackiego, który notabene miał na tym turnieju w ogóle nie grać - w kadrze na mundial obrońca Lecha Poznań w ostatniej chwili zastąpił Damiana Gorawskiego, który nie przeszedł przeprowadzonych tuż przed turniejem badań kardiologicznych.

 

Wilimowski, Szarmach, Lato, Boniek - do meczu z Kostaryką tylko ta czwórka Polaków mogła się pochwalić osiągnięciem pt. "co najmniej dwie strzelone bramki w jednym meczu mistrzostw świata". Trzeba przyznać, że Bartosz Bosacki dość niespodziewanie przebił się do absolutnie elitarnego grona.