Premier League: koniec serii bez porażki na Anfield
Ben Sutherland, https://commons.wikimedia.org/wiki/Category:Interior_of_Anfield_(stadium)#/media/File:Adidas_stand_at_Anfield.jpg

Premier League: koniec serii bez porażki na Anfield

  • Dodał: Kacper Lewandowski
  • Data publikacji: 21.01.2021, 22:55

W czwartek odbył się zaległy mecz Liverpoolu z Burnley z 18. kolejki Premier League. W sensacyjny sposób drużyna przyjezdna zakończyła trwającą od sezonu 2016/2017 serię The Reds bez porażki na własnym stadionie. Mecz zakończył się wynikiem 0:1.

Do ostatniego spotkania pierwszej rundy rozgrywek Liverpool FC przystępował z tragicznym bilansem jednego zwycięstwa w pięciu ostatnich meczach. Odrobinę lepszą formę prezentowali rywale. Zespół z Turf Moor w analogicznym okresie wygrał trzy mecze, z czego jeden po rzutach karnych. Pozostałe spotkania zespół Seana Dyche'a  przegrał. Kadrowo w lepszej sytuacji prezentowała się drużyna przyjezdna. Szkoleniowiec Burnley miał do dyspozycji wszystkich zawodników. Sytuacja z kontuzjami w zespole Jurgena Kloppa nadal jest napięta. Do składu powrócili Joel Matip oraz Kostas Tsimikas, natomiast cały czas przez urazy nie mogli wystąpić Virgil Van Dijk, Joe Gomez, Naby Keita oraz Diogo Jota.

Chwilę po godzinie 21 rozbrzmiał pierwszy gwizdek Mike'a Deana. Rozpoczęcie nastąpiło zgodnie z przewidywaniami. Do wysokiego pressingu ruszyli gospodarze, co poskutkowało oblężeniem bramki Nicka Pope'a. Przy każdym przejęciu piłki przez piłkarza Burnley podejmowana była próba szybkiego kontrataku. Za każdym razem akcjom ofensywnym gości czegoś jednak brakowało. W 12 minucie po strzale Giniego Wijnalduma piłka trafiła prosto w obrońcę, który umożliwił pierwszą akcję ofensywną dla swojego zespołu. Alisson Becker udowodnił swojemu pracodawcy, że warto było zainwestować w niego tak wysoką kwotę, ratując zespół przed utratą bramki. W 43. minucie katastrofalny błąd popełnił Ben Mee, stracił piłkę przez co sytuację sam na sam miał Divock Origi. Belg wybrał rozwiązanie siłowe, przez co piłka odbiła się od poprzeczki i wróciła na plac gry. Po gwizdku kończącym pierwszą połowę nastąpiło spięcie między piłkarzami obydwu drużyn. Interweniował VAR pod kątem potencjalnej czerwonej kartki dla Fabinho, która jednak nie została przyznana. Realizator pokazał, że również Jurgen Klopp z Seanem Dychem wdali się w utarczkę słowną już w tunelu. 

Po pierwszych 45 minutach ciężko było wyróżnić któregokolwiek z zawodników. Na pochwały zasługiwali obaj bramkarze, którzy bronili swoje zespoły przed sporadycznymi sytuacjami na zdobycie bramki. Grę obu drużyn można by było sprowadzić do pojęcia piłkarskie szachy. W statystykach przeważał Liverpool, oddał więcej strzałów oraz częściej był przy piłce, natomiast nie wynikało to z przewagi w grze, a założeń taktycznych obu zespołów. Liverpool próbował przełamać obronę Burnley skomplikowanymi akcjami, składającymi się z wielu podań. Oponenci nastawieni byli na szybkie, kąśliwe kontrataki. 

Na drugą połowę obie drużyny wyszły w niezmienionych składach. W 51. minucie bardzo dobry, podkręcony strzał po ziemi oddał Trent Alexander-Arnold. Jeszcze lepszą interwencją popisał się Nick Pope. Chwilę później Salah zagroził bramce Burnley. Ponownie paradą "na notę" popisał się angielski bramkarz. W 82. minucie Mike Dean odgwizdał rzut karny dla gości. Na 11 metr podszedł Ashley Barnes, po czym mocnym strzałem umieścił piłkę w siatce.

 

Jak śpiewała kiedyś Anna Jantar "nic nie może przecież wiecznie trwać". Sensacyjnie zakończyła się seria Liverpoolu bez porażki na Anfield. Po raz kolejny porażkę na własnym stadionie gospodarze ponieśli z ligowym średniakiem. Powiedzieć, że nie było to porywające spotkanie byłoby rażącym niedopowiedzeniem.  Piłkarze charakteryzowali się niską kreatywnością, wybierali najbezpieczniejsze rozwiązania. Zwycięstwo wywalczone zostało po rzucie karnym, co nie odbiera drużynie z Turf Moor prawa do świętowania. Razi kolejny mecz Liverpoolu, w którym nie byli w stanie umieścić piłki w siatce. Podopieczni Jurgena Kloppa kreowali zagrożenie, oddawali strzały. Brakowało jednak tej samej cechy, której brakowało w ostatnich meczach - skuteczności. Fenomenalne spotkanie rozegrał Nick Pope, który zaczyna podkopywać pewną pozycję Jordana Pickforda w reprezentacji Anglii.

Liverpool FC – Burnley FC 0:1 (0:0)
Bramki: 83' Barnes
Liverpool:
Alisson – Alexander-Arnold, Matip, Fabinho, Robertson – Oxlade-Chamberlain (57' Firmino), Thiago, Wijnaldum  – Shaquiri (84' Minamino), Mane, Origi (57' Salah)
Burnley: Pope – Lowton, Tarkowski, Mee, Taylor (49' Pieters) – Brady (65' Gudmundson), Westwood, Brownhill, McNeil - Wood, Barnes
Żółte kartki: 45+2' Fabinho, 87' Matip - 39' Barnes, 
Sędziował: Mike Dean

Kacper Lewandowski – Poinformowani.pl

Kacper Lewandowski

Aplikant Radcowski, prywatnie ogromny kibic Premier League, śledzę też ligę włoską, portugalską i polską.