Natalia Szamrej: Tym wynikiem namieszałam [wywiad]

  • Dodał: Igor Wasilewski
  • Data publikacji: 08.05.2018, 20:00

Piąta zawodniczka skeetu na zakończonym niedawno strzeleckim Pucharze Świata w koreańskim Changwon, świeżo po powrocie podzieliła się z nami swoimi przeżyciami związanymi z osiągnięciem najlepszego rezultatu w karierze, zmianie klubu oraz planach na przyszłość.

 

Igor Wasilewski: Jeszcze raz wielkie gratulacje z okazji tak znakomitego wyniku. Jak nastrój po największym osiągnięciu w swojej karierze?

 

Natalia Szamrej: Szczerze? Do tej pory nie dociera do mnie, że osiągnęłam taki wynik. Wynik, z którym można powalczyć nawet na świecie. To był mój życiowy rekord, więc jestem  tym bardziej szczęśliwa. Teraz jestem z rodziną i odpoczywam po tym wszystkim, ale za każdym razem jak ktoś pyta mnie: „Natalia, jak ty to zrobiłaś?”, odpowiadam:” Nie wiem, naprawdę nie wiem. To był ten dzień, to było to przygotowanie, to było to wyciszenie, to był po prostu mój moment, mój czas.

 

IW: Szczególnie znakomity miałaś pierwszy dzień rywalizacji. W kwalifikacjach 74 na 75 celnych strzałów. „Zapachniało” nawet rekordem świata, jednak potem chyba wkradły się nerwy?

 

Natalia Szamrej: Myślę, że była to kwestia tego, że zaczynało dochodzić do mnie to, co ja właściwie „wyprawiam”, jak „szaleje” na strzelnicy. Mówiłam sobie: „Natalia, strzelasz tak, jak nigdy w życiu, strzelasz tak, jak zawsze chciałaś”. W ostatniej serii faktycznie wyszły nerwy. Myślę, ze też lekkie zmęczenie, bo był to już drugi dzień rywalizacji. Wydawało by się, że jest to jedynie kilka godzin na strzelnicy, jednak presja zarówno fizyczna, jak i psychiczna męczy.

 

IW: Trenerzy podkreślają ogrom pracy jaką wykonałaś i właśnie w tym upatrują przyczyn sukcesu, a co Ty o tym sądzisz?  

 

NS: Uważam, że mają dużo racji. Teraz powiem nieskromnie - wykonałam kawał dobrej roboty, a kłód kładzionych pod nogi miałam wiele. Szczególnie przez ostatnie dwa lata. Brak możliwości porozumienia się ze starym klubem w trakcie zmiany klubów. Jestem z Krakowa i nie mam możliwości tu trenować. Musiałam więc wszystko załatwiać sama, oczywiście z pomocą taty. Nie odczuwałam żadnej pomocy ze strony klubu. Dopiero w tym roku, kiedy przeszłam do Diany Poznań, przyjęto mnie z otwartymi ramionami, z chęcią pomocy, z dostępem do strzelnicy, dzięki temu nie miałam problemów w treningach. Paradoksalnie opłacało mi się więc bardziej „przejść” do Poznania, mieszkając w Krakowie.

 

IW: Z tym wiąże się też moje następne pytanie. Przypomnijmy, że na przełomie sezonów zamieniłaś WKS Wawel Kraków na Dianę Poznań. Nowy klub dał Ci większy spokój w przygotowaniach?

 

NS: Spokój, świetną atmosferę i ludzi, którzy rzeczywiście chcą mi pomóc, a nie szukają dla siebie korzyści. Atmosfera jest wręcz rodzinna, a to ważne, bo przecież spędzamy w roku bardzo dużo czasu ze sobą. Teraz, kiedy pytam mojego klubowego kolegę:  ”Piotrek, chciałabym przeprowadzić trening, czy mogę?”, on mówi: „Jasne, nie ma sprawy, umawiamy się”. Jest to bardzo wygodne.

 

IW: Pewna ręka i opanowanie. Mówi się, że w strzelectwie to recepta na sukces, jednak w skeecie dochodzi jeszcze refleks. Jak wyglądają więc treningi tak trudnej konkurencji?

 

NS: Strzelectwo dzieli się na dynamiczne i statyczne. Strzelanie do rzutków należy oczywiście do tego pierwszego. U nas bardzo potrzebny jest refleks, w szczególności w skeecie, dlatego, że na naszą komendę rzutek może wylecieć od razu albo po upływie trzech sekund, więc nigdy nie mamy pewności, kiedy trzeba będzie strzelić. Mamy swoje przygotowania do tych serii, choćby te banalne: rzucamy do siebie piłeczką tenisową w różnych kierunkach, różnej odległości, szybciej, wolniej. Chodzi o to, aby i lewa, i prawa półkula mózgu zaczęły odpowiednio pracować i tak właśnie wyrabiamy refleks.

 

IW: A jak w ogóle trafiłaś do skeetu, a nie jednej z łatwiejszych konkurencji statycznych, które rozgrywane są pod dachem , w których czynniki zewnętrzne nie mają znaczenia? Dlaczego właśnie skeet?

 

NS: To jest świetne pytanie. Myślę, że tutaj należałoby porozmawiać  z moim tatą, dlatego, że strzelanie w moim życiu wzięło się od tego, że to on uprawiał tę konkurencję, a wcześniej tata mojego taty - mój dziadek. Mówiąc kolokwialnie: jestem „z dziada pradziada” skeetowcem. Tata i dziadek popchnęli mnie do tej konkurencji i tak już zostało.

 

IW: Na pewno wielki wpływ na Twoją karierę miał tata. Do poprawienia jest jego wynik z Igrzysk Olimpijskich w Atlancie, gdzie zajął 38. miejsce. Nie udało się to w Rio, gdzie wysłana została Aleksandra Jarmolińska, ale pewnie marzy Ci się występ w Tokio?

 

NS: Tak, z jakiegoś powodu uprawiam ten sport i myślę, że marzeniem każdego sportowca jest występ  na igrzyskach olimpijskich oraz zdobycie medalu. A ja chciałabym zrobić więcej niż zrobił mój tata, co wiąże się nie tylko z występem na igrzyskach olimpijskich, ale ze zdobyciem olimpijskiego medalu. Tego się trzymam i do tego dążę.

 

IW: Są to plany długofalowe, igrzyska dopiero w 2020 roku, a jakie są te na najbliższy czas. Mamy przed sobą kolejne puchary świata, niedługo mistrzostwa Europy, a sezon zwieńczy światowy czempionat. Gdzie? Właśnie w Changwon, tam gdzie udało się osiągnąć tak wybitny rezultat. Jak widzisz następne tygodnie?

 

NS: Myślę, że trener nie da mi odpocząć. Najważniejsze są starty, nieważne z jakim wynikiem  by one nie były, najważniejsze jest to, aby przygotowywać się i być w startowym ciągu, żeby oprócz samego treningu, nastawiać się psychicznie, że są to zawody, a nie zwykły trening. Już w tym tygodniu wyjeżdżam do Brna, kolejne zawody odbędą się w Mołdawii. Przede mną Puchar Świata na Malcie. Możliwe, że uda się też wystartować w Pucharze Świata w Stanach Zjednoczonych. Powiem krótko: tym wynikiem trochę, a nawet bardzo namieszałam.

 

IW: Zgadzam się w zupełności i życzę powodzenia w najbliższych startach. Jednocześnie mam nadzieję, że nie jest to ostatnia okazja, kiedy mogę gratulować tak znakomitego występu.