Michał Śpiczko o kabaddi: W Indiach to zupełnie inny świat [WYWIAD]
materiały prasowe Polskiej Federacji Kabaddi

Michał Śpiczko o kabaddi: W Indiach to zupełnie inny świat [WYWIAD]

  • Dodał: Radosław Kępys
  • Data publikacji: 26.04.2021, 11:52

Przed tygodniem wprowadziliśmy naszych czytelników w tajniki kabaddi. Dziś pora na coś więcej. Michał Śpiczko to pierwszy reprezentant Europy w najlepszej lidze tego sportu – Pro Kabaddi League w Indiach, a także człowiek, który ma na ten temat wiele do przekazania. Z nami porozmawiał o tym, dlaczego ten sport jest podobny do futbolu amerykańskiego, swojej fascynacji Indiami, a także polskich oraz międzynarodowych perspektywach rozwoju kabaddi. Rozmawiał Radosław Kępys.

 

Radosław Kępys: Jak dowiedział się Pan o tak mało popularnym w Polsce sporcie jak kabaddi?

 

Michał Śpiczko: Nie ma się co oszukiwać – sport jest mało popularny w Polsce, chociaż po ostatnich naszych sukcesach międzynarodowych i dzięki zgranej ekipie, która zajmuje się zarządzaniem całą federacją jest coraz więcej zainteresowania. Dowiedziałem o tym sporcie, gdy grałem w futbol amerykański. Zacząłem uprawiać tę dyscyplinę 10 lat temu i byłem całkiem dobrym zawodnikiem, nawet przez pewien moment pełniłem funkcję kapitana Warsaw Eagles. Pewnego dnia zadzwonił do mnie główny menadżer drużyny i powiedział, że kontaktował się z nim skaut, który szuka nowych zawodników do ligi Pro Kabaddi. Poproszono o wysłanie materiałów video, żeby pokazać grę kilku chłopaków. Po tym stwierdzili, że chcą mnie zobaczyć w nowym sporcie, sprawdzić czy jestem w stanie się zaadaptować. W ten sposób z futbolu amerykańskiego przeszedłem do kabaddi.

 

Radosław Kępys: Pociągnijmy ten temat. Czy kabaddi i futbol amerykański to podobne sporty?

 

Michał Śpiczko: W futbolu amerykańskim nie można bać się zderzeń z rywalem. Uderzenia, tacklowanie, footwork to są te umiejętności, które trzeba mieć. Poruszałem się dość dobrze na boisku, umiałem szybko zmieniać kierunek. Trzeba zauważyć, że byłem dość lekkim zawodnikiem, jak na futbol amerykański, bo ważę około 90 kilogramów. W kabaddi mamy limit wagowy do 85 kilogramów, więc na zawody muszę trochę redukować wagę. Umiejętności z futbolu amerykańskiego przydały mi się do gry defensywnej w kabaddi, bo tu też ważne jest szybkie poruszanie się, powalenie przeciwnika. Dla zawodników naszego sportu pomocna jest też znajomość innych dyscyplin, jak rugby, czy zapasy.

 

Radosław Kępys: Jakie najważniejsze cechy fizyczne i osobowościowe powinien mieć idealny zawodnik kabaddi?

 

Michał Śpiczko: To jest bardzo ciekawe pytanie. U mnie definicja takiej osoby zmienia się z czasem. W tym momencie uważam, że oprócz takich podstawowych umiejętności, jak dynamika i zwinność niezwykle ważny jest refleks – nawet ważniejszy, niż w takim sporcie jak futbol amerykański. Boisko jest mniejsze, zawodnicy są zwinniejsi i tutaj umiejętność reagowania na ruch przeciwnika jest kluczowa. Pod kątem cech charakteru, w futbolu amerykańskim do którego często się odwołuje, bo bardzo dobrze znam ten sport, niekiedy ważna jest nieustępliwość, polegająca na tym, że idzie się cały czas do przodu. W kabaddi tak nie można. Trzeba być spokojnym i skupionym, wiedzieć kiedy zaatakować. Weźmy pod uwagę pozycję atakującego – gdy wchodzi on na połowę rywala, zaczyna kusić, denerwować, podpuszczać i czeka na błąd obrony. Wydaje się niezdecydowany, biega od jednej strony do drugiej. Jeśli obrońca straci nad sobą kontrolę i będzie próbował go powalić, bo wie, że ma na to mało czasu, często popełni błąd, bo margines jest niewielki. Stąd z jednej strony ważne jest opanowanie, ale z drugiej równie istotna jest też umiejętność współpracy z partnerami z obrony.

 

Radosław Kępys: Jak wygląda drużynowy i indywidualny trening w takim sporcie jak kabaddi?

 

Michał Śpiczko: To jest długi temat. Pewnie moglibyśmy o tym rozmawiać nawet tydzień. Na pewno bardzo ważne jest przygotowanie fizyczne, mające zwiększyć moc maksymalną, którą jest w stanie wygenerować zawodnik, co skutkuje np. bardzo szybkim pierwszym krokiem i przyśpieszeniem – dużą rolę odgrywa tu siłownia i praca z ciężarami. Inny rodzaj treningu indywidualnego to ćwiczenie poszczególnych technik powalenia, których jest kilka. Jedna z nich to tzw. ankle hold. Jak sama nazwa wskazuje, to jest chwytanie za kostkę. Tę umiejętność ćwiczą obrońcy. Muszą oni zauważyć, jak układa się ruch ciała atakującego i w którym momencie się na to zdecydować. Poza tym też ważna jest sama technika układania rąk. Ogólnie trening to jest kilka takich elementów, które trzeba wykonać kilka tysięcy razy, żeby w dobrym momencie one zadziałały. Jeśli chodzi o atak - robi się go samodzielnie, więc zazwyczaj każdy ćwiczy go indywidualnie. Obrońcę można dotknąć różnymi sposobami – ręką, nogą, nabiegając na przeciwnika, tego rodzaju ćwiczenia są podobne jak w przypadku capoeiry, gdy uczy się sekwencji ruchu, prawie jak tańca. Jeśli chodzi o trenowanie zespołowe, to głównie obejmuje to współpracę. Patrzymy, gdzie się ustawia kolega z drużyny i musimy też na to reagować, osłaniać go i pomagać.

 

Pamiętam sytuację, gdy za pierwszym razem jechaliśmy na mistrzostwa świata. Zbudowaliśmy całą kadrę z byłych zawodników futbolu amerykańskiego, sportów walki, byliśmy świetnie zbudowani fizycznie. Popatrzyliśmy na reprezentantów Tajlandii – oni byli dwa razy mniejsi. Pomyśleliśmy, że przecież to wygramy. Oni byli jednak tak zgrani, tak szybcy, że ten mecz okazał się naszym najgorszym na turnieju w 2016 roku.

 

Radosław Kępys: Gdy zawodnik jest w ataku, trzeba się przygotować na jego poszczególne zagrywki. Czy wiecie, jakie są ulubione zagrania waszych rywali?

 

Michał Śpiczko: Oczywiście, to zależy od poziomu gry, ale na pewno, gdy już jesteśmy na wyższym poziomie to oglądamy video, patrzymy w czym jest dobry zawodnik. Jak atakujący wchodzi na boisko przeciwnika, to może pójść z lewej lub z prawej strony. Część preferuje jedno rozwiązanie, inni drugie, ale najtrudniejsi są obunożni zawodnicy (atakujący z prawej i z lewej strony). Przed każdym meczem robimy dość głęboką analizę, patrzymy jakie techniki stosuje przeciwnik i szukamy dla siebie momentu, w którym możemy zaryzykować i go powalić. To jest taka walka między obroną i atakiem. Jeśli z kolei atakujący zauważy, że my wiemy, to zawsze może to zmienić. To wymaga dużej analizy.

 

Radosław Kępys: Jakie są w kabaddi najczęstsze kontuzje?

 

Michał Śpiczko: To jest ciekawe, bo jak ja często rozmawiam z osobami, które nie znają tego sportu, to mówią: „Ojej, ile tu musi być kontuzji.” Tymczasem w tym sporcie kontuzji dużo nie ma. W futbolu amerykańskim jest tego dużo więcej. W kabaddi bardzo ważna jest zwinność, siła pierwszego czy drugiego kroku i trzeba pamiętać, że w sportach rozgrywanych na większej przestrzeni, gdzie można się rozpędzić – np. futbol amerykański czy piłka nożna –  ryzyko tych kontuzji jest większe. My gramy na małej przestrzeni, a poza tym wszyscy chcemy być zwinni, elastyczni, robimy salta, wyskoki, żeby to wytrenować, więc zawodnicy są dobrze przygotowani. Ewentualnie kontuzje dotyczą zawodników początkujących, ale to też rzadki przypadek. Ja przez sześć lat uprawiania kabaddi nie doznałem żadnego urazu, więc nawet trudno mi mówić, jakie są najczęstsze kontuzje. Kabaddi to sport bardzo mało kontuzjogenny.

 

Radosław Kępys: Czy kabaddi uprawiają też kobiety? Na jakim poziomie jest ich sport? Czy wygląda to podobnie, jak w siatkówce, koszykówce, czy piłce ręcznej?

 

Michał Śpiczko: Tak, w kabaddi grają też kobiety. Męski sport jest troszeczkę szybszy, bardziej siłowy. U kobiet występuje ograniczenie wagowe do 70 kilogramów, u nas do 85. Boisko dla kobiet jest na pewno mniejsze. Poza tym nie ma tam większych zmian. W Pro Kabaddi League (najlepsza liga świata rozgrywana w Indiach – przyp. red.) kobiety od piątego sezonu grają chyba co drugi dzień.

 

Radosław Kępys: Jak Pan czuł się w Indiach, jako pierwszy Europejczyk grający w Pro Kabaddi League?

 

Michał Śpiczko: Byłem bardzo podekscytowany. Dla mnie to była totalna nowość, ale ta druga strona, czyli Indie i całe Pro Kabaddi też było bardzo mną zdziwione. Zawsze opowiadam taką anegdotę. Jak pojechałem po raz pierwszy do Indii, od razu założyłem buty do kabaddi i trzeba było grać mecz. Zacząłem tam grać w drugim sezonie ligi i mecz inaugurujący rozgrywki był powtórką finału z sezonu pierwszego. Grałem dla Bengaluru Bulls, a naszymi rywalami był zespół z Mumbaju, którego kapitanem był ówczesny kapitan kadry Indii. Po meczu przyszedł szef dziennikarzy i powiedział do tego kapitana, że zapraszają go na konferencję prasową, a z drugiej drużyny poszedłem ja. Nieźle się poczułem. Drugi dzień w Indiach, a tu już konferencja. Przed nami 60-80 dziennikarzy. Pierwsze pytanie do mojego rywala: „Jak tam mecz?”. On wyraził swoją opinię, natomiast mnie zapytano o to, jak tam kabaddi w Europie. Odpowiedziałem, że dopiero zaczyna się rozwijać i w sumie to początki, ale byli bardzo podekscytowani, że ich popularny sport zaczyna przenikać do Europy. Po tym wszystkim każdy chciał ze mną rozmawiać o tym, więc można powiedzieć, że byłem „ich atrakcją”, jedynym białym człowiekiem w całej lidze zawodowej. Mówiłem dosyć dobrze po angielsku, więc sobie radziłem.

 

Cała liga wygląda w ten sposób, że jeździ od miasta do miasta. Teraz jest 12 drużyn i polega to na tym, że zjeżdża się do jednego miasta i każda drużyna przebywa tam kilka dni, grając mecze – od Mumbaju, przez Bengaluru, Patnę, Delhi, Kalkutę i zawodnicy latają tak z miasta do miasta, więc ja też poznałem całe Indie. Grałem tam dwa sezony. Jestem bardzo pozytywnie zaskoczony, jak liga była zorganizowana przez Hindusów. To był drugi i trzeci sezon, bo mimo, że kabaddi w Indiach jest bardzo popularne, to Pro Kabaddi League jest nowym projektem.

 

Radosław Kępys: Czy czuł Pan szok kulturowy podczas mieszkania w Indiach i gry w kabaddi w Pro Kabaddi League?

 

Michał Śpiczko: Pamiętam, miałem takie przemyślenie, że Indie to przecież dwa razy więcej ludzi, niż cała Europa. Jak usłyszeli, że w Polsce mieszka 36-38 milionów, stwierdzili, że to przecież ledwie tyle, co w Mumbaju. Chłopaki śmiali się ze mnie, że pochodzę z wioski, ale było to bardzo sympatyczne. Czułem pewnego rodzaju szok kulturowy. Wcześniej dużo podróżowałem po Europie, ale Indie są bardzo specyficzne, nawet na tle całej Azji - Wietnamu czy do Tajlandii. Myślałem, że Hindusi mówią tylko w swoim jednym języku, a niektórzy nawet używali tylko lokalnych dialektów i nie mówili po hindusku. Pobyt w Indiach dużo też mnie nauczył. Mieszkałem w pokoju z chłopakiem, który się nazywał Pritam Chilar. Bardzo słabo mówił po angielsku i przez dwa miesiące komunikowaliśmy się naszym językiem migowym. Trochę czułem się jak Robinson Crusoe, który wypadł gdzieś na jakiejś wyspie i musi się zaadaptować do czegoś nowego. Można jednak to zrobić. Miałem też trochę inaczej, bo byłem tam gwiazdą sportu, więc ciężko było czasami wyjść na spacer i zachowywać swoją anonimowość, też dlatego, że wyróżniałem się jako Europejczyk. Tu w Polsce jest inaczej – mało kto mnie zna, czuję większy spokój. Podsumowując, Indie to totalnie inne jedzenie, inna kultura, inna pogoda, ludzie inaczej wyglądają, to jest totalnie inne miejsce.

 

Radosław Kępys: W Indiach kabaddi to jeden z bardziej popularnych sportów, którym żyją miliony ludzi. Można by to jakoś porównać pod kątem popularności do innych bardziej nam znanych sportów? Piłka nożna, koszykówka, siatkówka, może piłka ręczna?

 

Michał Śpiczko: Trzeba podkreślić jedną rzecz – prawdziwie narodowym sportem kabaddi jest w Bangladeszu. Kabaddi w Indiach też jest bardzo popularne, ale jednak nie dorównuje krykietowi. Ciężko też jest porównać to do bardziej znanego nam sportu – to inna skala. Kiedy grałem w finale ligi to oglądało to 80-100 milionów osób. W naszej rzeczywistości ciężko to do czegoś porównać. Jeżeli chodzi o liczbę oglądających, czy osób, które znają zawodników to wiele mówi fakt, że są pełne stadiony. Chyba tylko piłka nożna może się z tym równać, jeśli mówimy o Europie. Jak graliśmy finał ligi to wieżowce w Mumbaju obklejone były wielkimi plakatami zawodników kabaddi. Ja nie byłem na takich wielkich bilboardach, raczej tylko na takich mniejszych. To wszystko jednak mówi o popularności i skali. Po siódmym sezonie skończyła się ważność praw do prowadzenia relacji telewizyjnych z rozgrywek ligowych. Niedawno skończył się przetarg na kolejną licencję i nowy właściciel w przeliczeniu zapłacił około 450 milionów złotych. To są już coraz wyższe wartości. To nie jest koszykówka, czy piłka nożna, ale trzeba pamiętać, że one rozwijają się zdecydowanie dłużej, a my mówimy tu o sporcie, który dopiero ma kilka lat.

 

Radosław Kępys: Właśnie. W przypadku takiego sportu nie można uciec od kwestii finansowych. Jak wyglądają kontrakty najlepszych na świecie zawodników kabaddi?

 

Michał Śpiczko: Najlepsi zawodnicy zarabiają gdzieś około 100 tysięcy dolarów miesięcznie i to wszystko rośnie. Wiadomo, że niektórzy zarabiają też na reklamach i sponsoringu, ale za 2,5- miesięczny sezon, bo przed koronawirusem były grane dwa sezony rocznie, najlepszy zawodnik mógł zarobić około miliona złotych, jeśli przeliczyć to na polskie warunki, więc przez rok można zainkasować nawet dwa miliony złotych. To nie jest poziom piłki nożnej, koszykówki, czy futbolu amerykańskiego w Stanach Zjednoczonych, ale trend jest rozwojowy.

 

Radosław Kępys: Na tym tle nam w kraju pewnie jeszcze wiele brakuje. Z czego utrzymują się polscy zawodnicy kabaddi? Macie może jakieś wsparcie od innych firm, instytucji lub państwa?

 

Michał Śpiczko: W tej chwili nie mamy zawodników, którzy grają w Pro Kabaddi League. Mam nadzieję, że jeśli będziemy rozmawiać się w takim tempie to za pięć lat będę mógł powiedzieć, że zakontraktowaliśmy tam już sześciu, ośmiu, czy dziesięciu Polaków. Gdy tam grałem, dostawałem niskie kontrakty z gatunku tych testowych. W Polsce jesteśmy raczej półzawodowcami – trenujemy, jak zawodowcy, ale zarabiamy, jak amatorzy, czyli właściwie w ogóle. Największym naszym partnerem na ten moment jest Międzynarodowa Federacja Kabaddi. To jest dla nas kluczowy inwestor, który widzi potencjał w polskich zawodnikach. Przesyłają nam sprzęt, maty do treningu, sponsorują nam dużą część kosztów wyjazdowych. W Polsce ciężko jest zarobić na większości sportów. My jesteśmy też pasjonatami. Bardzo dużą część zawodników stanowią instruktorzy fitness, osoby ze sportów walki, ostatnio zaczął nawet z nami trenować jeden z zawodników KSW. Kontraktów i dużego wsparcia jeszcze nie mamy, ale miejmy nadzieję, że to niedługo nastąpi. W naszym kraju dużo jest firm hinduskich, a to wiąże nadzieję, że tam mogą się znaleźć sponsorzy. Jutro (wywiad był przeprowadzany w środę), będę właśnie rozmawiał z prezesem dużej firmy produkującej papierosy, a to jest człowiek pochodzący z Bangladeszu. Zna ten sport, rozumie go, świetnie by było, gdyby się udało pozyskać profesjonalny sponsoring. Blisko finalizacji jest też kontrakt z dużą warszawską placówką medyczną, który zapewni nam całościową opiekę medyczną. To też bardzo ważne dla zawodników w przypadku jakichś kontuzji czy urazów. Co do wsparcia państwa – musiałby to być sport olimpijski, a więc trzeba by było stworzyć też struktury związkowe, trzeba by było powołać działaczy, wejść też w jakiś sposób w struktury sportu w Polsce. To jest długi temat i wymaga jeszcze mnóstwa pracy, ale próbujemy.

 

Radosław Kępys: Jak wygląda historia reprezentacji Polski w Kabaddi, która obecnie jest przecież jedną z najlepszych w Europie?

 

Michał Śpiczko: Pierwszą kadrę stworzyliśmy w 2016 roku na wyjazd na Kabaddi World Cup do Ahmedabadu. Wtedy trzon tej kadry stanowili zawodnicy sportów walki, którzy byli bardzo dobrze fizycznie przygotowani. Dodatkowo, przed turniejem trenowaliśmy ze sobą pół roku, ale i tak jeszcze do końca tego sportu nie rozumieliśmy. Nadrabialiśmy to właśnie tą naszą fizycznością. Później trenowaliśmy trochę mniej, było trochę zmian w Międzynarodowej Federacji Kabaddi. Na dobre ponownie ruszyliśmy od 2019 roku. Wtedy zostałem zaproszony do zarządu International Kabaddi Federation, osobiście poznałem prezesa federacji. Widzieli już, jak się rozwijamy, że ma to u nas perspektywy i zapewnili nas, że będą w to inwestować, dostaliśmy specjalny program treningowy i zapewnienie, że w 2020 roku zagramy na mistrzostwach świata. Problem w tym, że niedługo później zaczął się czas COVID-u. Rok 2020 miał być świetny, ale kabaddi też dotknęły wszelkiego rodzaju lockdowny. Gdy epidemia zaczęła się stabilizować, przyszedł nasz wyjazd do Bangladeszu. Tam przegraliśmy wszystkie mecze, ale dostaliśmy świetne oceny. Nikt nie oczekiwał od nas bardzo wysokiego poziomu, bo mierzyliśmy się m.in. ze świetnie rozwijającą się Kenią, która ma już swoich przedstawicieli w Pro Kabaddi League, w Afryce bardzo dużo osób uprawia ten sport. Wracając jednak do nas, dostaliśmy zapewnienie, że się rozwijamy. W ciągu tygodnia mam otrzymać wiadomość, czy w maju kilka osób nie pojedzie na specjalny obóz przygotowawczy. Czekają nas też mistrzostwa świata – odbędą się one w listopadzie w Mumbaju lub Dubaju. W tym momencie mogę też powiedzieć, że mam potwierdzenie – cała kadra pojedzie na przynajmniej miesięczny obóz do Indii trenować pod okiem najlepszych trenerów świata.

 

Radosław Kępys:. Jak by Pan ocenił perspektywy rozwoju kabaddi w Polsce? Co ludzie z otoczenia tego sportu robią w celu popularyzacji tego sportu?

 

Michał Śpiczko: W tym roku w naszym kraju odbędzie się dość duży turniej – Puchar Polski, gdzie zagra przynajmniej sześć drużyn. Wiem, że na pewno będą w nim występowały ekipy ze Śląska, a do tego swoje wyśle też Poznań i Białystok – tam się tworzą ośrodki. Mamy jednak problem, bo przez koronawirusa czasem brakuje miejsca do trenowania, trudno jest rozpocząć uprawianie tego sportu i przygotowanie się. Mam jednak nadzieję, że być może już w przyszłym roku ruszy liga i w niej oczekiwałbym nawet około 10 drużyn. To będzie świetna podstawa do tworzenia mocnej kadry, która za każdym razem może walczyć o pierwszą czwórkę na mistrzostwach świata. Chciałbym też, żebyśmy, tak jak Iran, Korea Południowa, czy Kenia dostarczali zawodników do Pro Kabaddi League. Mogliby tam trafiać najlepsi zawodnicy z naszej ligi. Oni też chcą próbować naszych graczy, bo to pokazuje, że liga jest międzynarodowa. 

 

Radosław Kępys: Spytam teraz o skalę międzynarodową. Jakie działania prowadzi się w kwestii wprowadzenia tego sportu na igrzyska olimpijskie?

 

Michał Śpiczko: Uważam, że jest szansa, tylko że to nie jest perspektywa czterech czy ośmiu lat, tylko trochę dłuższa. Trzeba pamiętać, jak dużą gospodarką są Indie, a jednak to ma znaczenie. Większość najważniejszych zawodów sportowych odbywa się ostatnio w znaczących krajach. Jeżeli państwo jest silne gospodarczo, to może takie zawody organizować. W pewnym momencie Indie też będą chciały sięgnąć choćby po igrzyska olimpijskie, a jeśli to się stanie to będzie im bardzo zależeć, by wprowadzić tam kabaddi. Myślę, że ten kraj w skali światowej stają się coraz większą potęgą, dostarcza wiele usług IT, jest tam mnóstwo milionerów. U nich przewaga jest też taka, że bardzo dobrze mówią po angielsku, mogą komunikować się z innymi. Ta komunikacja jest bardzo ważną rzeczą. Poza tym mają oni też wzrostowy potencjał liczby ludności. Ciekawostka jest taka, że w 36% naukowców w NASA to Hindusi.

 

Radosław Kępys: Zasady gry w kabaddi wydają się być dość proste i intuicyjne. Czy miał Pan kiedyś na boisku wyjątkowe sytuacje, które można wspominać w formie anegdot? Np. coś, co wcześniej się nie zdarzyło lub było inne, niż normalnie?

 

Michał Śpiczko: Zawodnicy, którzy jeszcze dobrze nie znają gry i dopiero zaczynają często schodzą z boiska (np. w czasie przerwy), a to wiąże się z tym, że rywale dostają za to punkty. Aczkolwiek jest inna ciekawa anegdota. Kiedyś będąc kapitanem powiedziałem zawodnikowi z drużyny, który atakował już za trzecim razem, żeby postępował według zasady „do or die” (potocznie – wykonaj albo zgiń). Często mówi tak kapitan do zawodnika, który ma ostatnią szansę, by nie zostać wyautowanym. Powiedziałem mu tak jeszcze raz przed tym, jak wchodził na połowę rywali. U nas zasada jest taka, że gdy się atakuje, trzeba kontrolować oddech i pod żadnym pozorem nie wolno komunikować się z otoczeniem, tymczasem gdy on był już na połowie rywala i usłyszał ode mnie kolejne „do or die”, odwrócił się i powiedział… „przecież wiem”. Sędzia od razu to zauważył i oczywiście skończyło się to jego wyautowaniem.

 

Radosław Kępys: Niezwykle inspirująca i ciekawa rozmowa, bardzo serdecznie dziękuję.

Michał Śpiczko: Bardzo dziękuję.

 

Radosław Kępys – Poinformowani.pl

Radosław Kępys

Mam 30 lat. W październiku 2017 roku uzyskałem dyplom magistra Politologii na Wydziale Społecznych Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. Wcześniej od 2015 roku pisałem dla igrzyska24.pl. Odpowiedzialny za biathlon, kajakarstwo, pływanie, siatkówkę i siatkówkę plażową, ale w tym czasie pisałem informacje z bardzo wielu sportów - od lekkiej atletyki po narciarstwo alpejskie. Sport to moja pasja od najmłodszych lat i na zawsze taką pozostanie. Poza nim uwielbiam dobrą literaturę, dobrą muzykę i dobre jedzenie. Interesuje się też historią najnowszą i polityką.