LoL: niesamowite historie - Cloud9 2015 [FELIETON]
© Carlton Beener

LoL: niesamowite historie - Cloud9 2015 [FELIETON]

  • Dodał: Hubert Dondalski
  • Data publikacji: 25.05.2021, 13:02

Esportowy świat League of Legends trwa już całkiem długo. Przez te wszystkie lata byliśmy świadkami wielu pięknych momentów, zapierających dech w piersiach wydarzeń, które tworzyły się za pomocą wielu drużyn. Zaczynając od tego tekstu, chciałbym opowiedzieć wam młodzi fani, a także przypomnieć wam starsi kibice wiele takich historii. Dziś przeniesiemy się w czasie do 2015, gdzie w NA miejsce miał niezwykle romantyczny moment.

 

Słowami wstępu…

Zacznijmy od tego, że rok 2015 zapowiadał się dobrze dla amerykańskiego regionu. W końcu rok wcześniej na Mistrzostwach Świata w Korei TSM oraz Cloud9 doszły do ćwierćfinałów tego prestiżowego turnieju. Organizacja Reginalda zmierzyła się z przyszłymi zwycięzcami tego turnieju, czyli Samsung White, natomiast popularne chmurki uległy Samsung Blue. Co ciekawe, obie ekipy nie oddały serii bez walki i udało im się wygrać nawet po mapie. Nastroje fanów NA LCS poprawiły się również po IEM Katowice, gdzie TSM wygrało cały turniej. Także nie można się było dziwić optymizmowi widzów z Ameryki, z którym podchodzili do pierwszego w historii MSI.

Jednakże to nie o TSM dzisiaj pomówimy. O TSM prawdopodobnie nigdy nie pomówimy. Za to bardzo dużo można powiedzieć o Cloud9, które w swojej historii wiele razy przyprawiało fanów ze Stanów Zjednoczonych o uśmiechy i zwykłą dumę. A najbardziej romantyczny, pełen piękna moment dla tej organizacji przydarzył się latem 2015 roku.

Cloud9 zakończyło wiosenną rundę na drugim miejscu, gdyż w finale NA LCS uległo TSM, przegrywając 1:3. W przerwie między splitami doszło do bardzo interesującej zmiany w rosterze. Legendarny gracz, kapitan drużyny, shotcaller oraz jeden z najlepszych graczy środkowej alei w Ameryce, czyli Hai zdecydował się przejść na emeryturę. Jego miejsce zajął najbardziej pożądany gracz w tamtym okresie, persona określana od kilku lat jako nadzieja zachodu, zawodnik znany w grze pod pseudonimem Incarnati0n.

 

Kim był Incarnati0n?

Dla nowych widzów i świeżych fanów esportowej sceny więcej może powiedzieć nickname „Jensen”. Dokładnie – obecny midlaner Team Liquid w odległych czasach był uważany za przyszłą, największą gwiazdę zachodniej sceny. Nicolas wdarł się do challengera na SoloQ w Europie, robiąc przeogromne cuda na Summoner’s Rift. W tamtych czasach był znany z grania Fizzem pod Podpalenie i Barierę, a wszystkie punkty specjalizacji dawał w pierwsze drzewko (stare, dobre, czasy…). Jak to się stało, że tak znakomicie zapowiadający się gracz rozpoczął karierę tak późno?

Incarnati0n założył drużynę, która była faworytem do wygrania Challenger Series i dostania się do EU LCS. W tym samym czasie światło dzienne ujrzały wykroczenia Duńczyka oraz jego kolegi z drużyny. Lista była bardzo długa – DdoS-owanie gier, bardzo toksyczne zachowanie w grze z różnych kont, a także życzenie śmierci innym graczom. Zbanowanie było nieodwołalne, lecz Nicolas się nie poddał – non stop zakładał nowe konta, które były skrupulatnie banowane przez Riot. Poprawa zachowania sprawiła, iż koniec końców Riot Games dopuściło Jensena do rywalizacji na solo kolejce, a po 2,5 roku, przed startem letniej rundy został on dopuszczony do rywalizacji na profesjonalnej scenie i prawie od razu podpisał kontrakt z Cloud9.

 

Złe dobrego początki

Pierwsze tygodnie były bardzo słabe w wykonaniu Incarnati0na, jak i w wykonaniu całej drużyny. Gra się nie układała, a nowa gwiazda zespołu bywała niewidoczna lub całkowicie niszczona przez rywali. Dodatkowo w trakcie sezonu odszedł Meteos, a jego miejsce zajął ściągnięty z wesołej emerytury Hai, dla którego było to całkowicie nowe doświadczenie. Najdziwniejszym faktem był brak zgrania, biorąc pod uwagę to, że został zmieniony tylko jeden gracz. Rzutem na taśmę Cloud9 zajęło 7. miejsce na koniec fazy regularnej. NA (gra słów, uwielbiam swoje poczucie humoru, większość żartów jest głównie dla mnie) szczęście dla fanów, jak i całej organizacji, drugie miejsce wiosną dało Cloud9 wystarczającą ilość punktów, aby  powalczyć o awans na Worldsy w Gauntletcie (większość nowych fanów może nie kojarzyć, był to turniej, w którym brały udział drużyny, które uzbierały największą ilość punktów. Zwycięzca turnieju jechał na Mistrzostwa Świata jako 3. seed). To właśnie tam napisała się jedna z piękniejszych historii.

Sneaky i spółka zaczęli walkę od najniższego szczebla, grając na cudowne Team Gravity. Drużyna, która grała świetną ligę, wybierała niestandardowe postacie i była faworytem tego starcia. Tak też się ta seria zaczęła, gdyż Hauntzer i jego kompani prowadzili 2:0 i zmierzali po sweepa na Cloud9. Nic bardziej mylnego. Chmurki zaczęły grać, jakby złapały powietrze. Hai czarował na Shyvanie, był koszmarem dla rywali na Kha’Zixie, był wszędzie swoją Elise. Incarnati0n zagrał świetne spotkania Orianną, Azirem, czy Viktorem. Sneaky zadawał mnóstwo obrażeń, Balls robił tankami miejsce dla swoich carry – wszystko grało jak z nut! Ostatnia, piąta mapa była jednym wielkim stompem i tak o to Cloud9 dokonało pierwszego cudu.

W drugiej rundzie czekał przyszły toplaner Cloud9, czyli Impact razem ze swoim Team Impulse. Tutaj również skazywano Haia i spółkę na sromotną porażkę i tak samo, jak w poprzedniej serii, tu też rywale wygrywali 2:0. Trzecia mapa wszystko zmieniła – Incarnati0n zaczął czarować na Yasuo, Sneaky był potworem na Vayne, praktycznie solo ratując sytuacje na czwartej mapie i wbijając Quadre. Piąta mapa była bardzo wyrównana, ale koniec końców Cloud9 odbyło kolejną podróż z piekła do nieba.

Final bossem było Team Liquid, które w składzie miało takie persony jak Quas, IWillDominate, FeniX, Piglet oraz Xpecial, a w fazie regularnej zajęło pierwsze miejsce. O dziwo tutaj odbyło się bez kolejnej batalii na pięć map – Cloud9 wyglądało po prostu znacznie lepiej. Po raz kolejny na wysokości zadania stanął Sneaky, który niszczył swoich rywali Dravenem oraz Vayne. Cała drużyna była zgrana i działała perfekcyjnie. Podróż od początku rundy zasadniczej, aż do tego ostatniego meczu na Team Liquid była długa, ale Cloud9 w tym czasie zrobiło rzecz niebywałą, niesamowitą, nieprawdopodobną! To pozwoliło im spełnić marzenie i awansować na…

 

Mistrzostwa Świata 2015

Chmurki trafiły do grupy B, gdzie już czekało Invictus Gaming, ahq eSports Club oraz potężne w tamtych czasach Fnatic. Tak jak w przypadku Gauntletu – Cloud9 było skazywane na porażkę i ostatnie miejsce. Tymczasem niesamowity szok, gdyż C9 zakończyło pierwszy tydzień z wynikiem 3:0. Ostatnie zwycięstwo zostało zwieńczone pokonaniem Fnatic i świetnym Penta Killem Ballsa na Dariusie. Wiele się zmieniło tydzień później, ponieważ Hai i spółka przegrali trzy mecze i w ostateczności dogrywkę na ahq. Tak zakończyła się ta przygoda, która wręcz prosiła się o dalsze losy w fazie play-off.

 

Organizacja Jacka Ettienne’a ma w sobie pewien pierwiastek, który sprawia, że ta organizacja robi cudowne rzeczy. Półfinał Mistrzostw Świata 2018, wyżej opisana droga, czy też walka jak równy z równym z Team World Elite w 2017. Wszystkie te chwile powodowały dumę w Amerykanach, ale dla mnie rok 2015 i ta ucieczka z piekła prosto do bram niebios było czymś niesamowitym.

 

Już w następnym tekście przeniesiemy się o kilka miesięcy do przodu, zostaniemy w Ameryce, a na tapetę weźmiemy drużynę, która według mnie odniosła największy sukces na scenie międzynarodowej. Strasznie skontrowana logika…

Hubert Dondalski

Student dziennikarstwa na Uniwersytecie Szczecińskim. Od dziesięciu lat w toksycznym związku z Arsenalem. Fanatyk esportu.