Wieczór wzruszeń. Polacy pożegnali Łukasza Fabiańskiego
Izabela Szukowska

Wieczór wzruszeń. Polacy pożegnali Łukasza Fabiańskiego

  • Dodał: Izabela Szukowska
  • Data publikacji: 10.10.2021, 17:15

Przygoda Łukasza Fabiańskiego z drużyną narodową wkroczyła w ostatnią fazę nieco ponad miesiąc temu. Wówczas golkiper na swoich profilach w mediach społecznościowych zamieścił wzruszający wpis, w którym podziękował kibicom za wsparcie, jakim go obdarzyli oraz wyraził dumę, iż dane było mu reprezentować Polskę. Już wtedy szerokie grono osób poruszyła informacja o, bądź co bądź, niespodziewanym zakończeniu kariery. Choć Fabiańskiemu bliżej do czterdziestki, a podczas zgrupowań kadry stał zazwyczaj w cieniu Wojciecha Szczęsnego, wciąż pozostawał jednym z najlepszych bramkarzy w historii reprezentacji i przede wszystkim podstawowym graczem West Hamu, grającego w topowej lidze europejskiej. Klamka jednak zapadła, a decyzja Łukasza była niepodważalna. W sobotę, 9 października, wybiegł z orzełkiem na piersi po raz ostatni.

 

Kartka z kalendarza

 

Łukasz Fabiański piłkarską drogę na szczyt rozpoczął w lokalnym klubie, Polonii Słubice, w 1999 roku. Przez kolejne pięć sezonów zmieniał barwy, aż w końcu trafił do Lecha Poznań – pierwszego zespołu na osi jego seniorskiej kariery. Kolejnymi przystankami były Legia Warszawa, Arsenal, Swansea City i wreszcie West Ham United. Przez wiele osób oceniany był jako bardzo pracowity i sumienny zawodnik, do tego obdarzony naturalnym talentem do piłki nożnej. Prawdopodobnie właśnie dzięki samozaparciu i odrobinie szczęścia, dotarł tak daleko. Poza ścieżką klubową, dumnie kroczył również przez karierę reprezentacyjną, choć ta nie była usłana różami.

 

Zadebiutował w kadrze 28 marca 2006 roku, w towarzyskim meczu przeciwko Arabii Saudyjskiej, zmieniając w 84. minucie Jerzego Dudka. Reprezentował barwy Biało-Czerwonych łącznie 57 razy. Pierwszą wielką imprezą, na którą pojechał Łukasz Fabiański, były Mistrzostwa Świata 2006 w Niemczech. Jako mało doświadczony gracz, obejrzał je z ławki rezerwowych. Podobnie było dwa lata później. We wcześniejszych latach Łukasz wykluczany był z uwagi na decyzje selekcjonerów, na EURO 2012 nie pojechał jednak z powodu kontuzji. I w końcu przyszedł rok 2016, prawdopodobnie najjaśniejszy w karierze Fabiana, biorąc na tapet występy w biało-czerwonych barwach.

 

Numer jeden

 

Adam Nawałka zachwiał pewną hierarchię pomiędzy Wojciechem Szczęsnym a Łukaszem Fabiańskim, dając wykazać się pomiędzy słupkami także drugiemu z nich. Finalnie, mimo skutecznych interwencji w meczach eliminacyjnych do Mistrzostw Europy 2016, były selekcjoner Polski okrzyknął numerem jeden obecnego bramkarza Juventusu. Fabiański znany jest ze swojej pracowitości i ambicji. Nie zważając na niezadowalającą decyzję Nawałki, wciąż prezentował najwyższą formę podczas treningów i skupiał się na przygotowaniach do turnieju we Francji. Jak się okazało – rzetelne wykonywanie swoich obowiązków w końcu popłaciło. Uraz Wojciecha Szczęsnego, którego nabawił się w spotkaniu rozgrywanym z Irlandią Północną, sprawił, iż szansę na grę w turnieju wysokiej rangi otrzymał właśnie Łukasz. Czyste konto w meczu z Niemcami i Ukrainą oraz zanotowanie kilku kluczowych interwencji w 1/8 finału ze Szwajcarią spowodowały, że Polska awansowała do ćwierćfinału ME. Choć w ¼ Portugalia okazała się lepsza, Łukasz Fabiański zyskał w oczach Adama Nawałki jeszcze bardziej niż dotychczas. W spotkaniach eliminacyjnych do kolejnej imprezy numerem jeden był Fabian, broniąc w siedmiu z dziesięciu meczów. Mimo to, na mundialu w Rosji w bramce pojawił się ktoś inny. Na pocieszenie Łukaszowi ostało się starcie z Japonią, które choć wygrane, szczególnie ze względu na ostatnie minuty, pozostawiło po sobie niesmak. I co ciekawe – Fabiański jako pierwszy pojawił się po meczu w strefie mediów i szczerze przeprosił za końcówkę: „Myślę, że takie rzeczy nie powinny mieć miejsca szczególnie na mistrzostwach świata. Wiem, że Japonię urządzał taki wynik, ale to nie oznacza, że my mieliśmy się tak zachowywać. […] Z naszej strony powinno paść jedno wielkie "sorry". Nie tak to powinno wyglądać”, skwitował.

 

W zespole Jerzego Brzęczka miał swoje pięć minut, ale i tak o krok zazwyczaj wyprzedzał go Szczęsny. Z kolei Paulo Sousa, zaczynając pracę z Orłami, postawił sprawę jasno – podstawowym bramkarzem kadry będzie Wojtek. I choć niesprawiedliwe byłoby powiedzenie, że Szczęsnemu nie należy się rola pierwszego zawodnika, dla wielu osób to wychowanek Polonii Słubice powinien stać między słupkami. „Dla mnie on zawsze był numerem jeden”, komentuje Andrzej Dawidziuk, trener, który miał okazję pracować z Fabianem. Nie sposób zauważyć, że jego zdanie podziela nie tylko szerokie grono kibiców, ale również ekspertów.

 

Wspaniały piłkarz i jeszcze lepszy człowiek

 

Im bliżej meczu z San Marino, tym więcej pojawiało się materiałów w mediach, w których głównym bohaterem był właśnie Fabian. Wywiady z bramkarzem we własnej osobie, rozmowy z jego przyjaciółmi z boiska, byłymi trenerami i osobistościami sportu, rodziną, a także felietony i inne teksty publicystyczne. Wszystkie publikacje miały wspólną cechę – skupiały się w znacznej części nie na tym, jakim zawodnikiem był Łukasz Fabiański, ale przede wszystkim na jego ciekawej osobowości. A ta zdecydowanie wyróżnia się na tle barwnych postaci, przez niektórych nazywanych szaleńcami. Bramkarze reprezentacji Polski zazwyczaj byli bardzo pewni siebie, odważnie parli do przodu, chętnie wyrażali swoją nawet niepochlebną opinię i „rozpychali się łokciami”. Cóż, trudno się dziwić, skoro kandydatów do gry często jest co najmniej trzech, a bramka tylko jedna. Maciej Szczęsny, Artur Boruc, Radosław Majdan – to tylko część osób potwierdzających schemat bramkarzy-wariatów. Fabiański zdecydowanie go przełamał.

 

Cichy, grzeczny, poczciwy, niezwykle sumienny, krytyczny w stosunku do siebie, wymagający – takie określenia przypisali Łukaszowi ludzie, którzy mieli z nim okazję obcować i obserwować rozwój jego kariery. Jak każdy, Fabiański posiada wady i słabe punkty, jednak jest w nim coś, co przyciąga i sprawia, że nie sposób go nie lubić. Zapytany o to, czy gdyby spróbował bardziej powalczyć o swoje, wygryzłby Szczęsnego z pozycji i zwiększyłby dorobek występów w kadrze, odpowiedział – „Wątpię. […] Ogólnie jestem bardzo dumny z tego, ile rozegrałem spotkań. […] Nie zmieniłem swoich zachowań i nie próbowałem w inny sposób starać się napierać na to, żeby grać”. Fakt ten pokazuje, że warto cenić Łukasza nie tylko jako piłkarza, ale przede wszystkim jako człowieka, który pozostał tym samym 20-letnim, skromnym chłopakiem z szatni Legii, mimo upływu lat. 

 

„Last dance”

 

Wczoraj przy pełnych trybunach na PGE Narodowym, Łukasz Fabiański zagrał po raz ostatni w drużynie Biało-Czerwonych. Sam fakt, iż największy stadion w Polsce wypełnił się po brzegi przy okazji meczu z San Marino, z całym szacunkiem dla rywala, mówi samo przez siebie. Większość osób przybyła tłumnie na obiekt w Warszawie nie po to, aby obejrzeć pięć bramek naszych reprezentantów, ale głównie dla niego – gracza z numerem 22 na plecach.

 

Jeszcze przed pierwszym gwizdkiem, Cezary Kulesza wręczył zasłużonemu piłkarzowi pożegnalną tablicę, upamiętniającą jego 57. występ z orzełkiem na piersi. Chociaż Fabian nie miał okazji, aby zatrzymywać ataki San Marino, to nie przeszkodziło kibicom, aby za każdym razem, gdy miał kontakt z piłką, skandować jego nazwisko i nagrodzić go gromkimi brawami. Podczas zmiany bramkarzy pojawiły się łzy i ogromna wdzięczność na twarzach wielu osób, które mogły obejrzeć Fabiańskiego po raz ostatni na polskiej ziemi. Łukasz również nie krył wzruszenia.

 

Można by mówić i pisać o Fabiańskim wiele. O tym, że szerokie grono chciałoby mieć w nim przyjaciela albo dyskutować, czy jeśli bardziej manifestowałby swoje niezadowolenie z powodu bycia drugim wyborem, zagrałby w eliminacjach do nadchodzących mistrzostw, a później może i na samym mundialu? Dywagacje te nie miałby jednak sensu – sporo zostało już powiedziane. Poza tym, nawet jeśli nauczyłby się nieco bezczelności i umiał sprzedać swoje umiejętności, nie byłby już tym samym Łukaszem Fabiańskim, którego pokochali kibice.

 

Wczoraj zakończył się pewien etap dla Fabiana w reprezentacji Polski, ale to nie ostatnie słowo, jakie wypowiedział. Jego marzeniem jest gra w klubie przynajmniej do okrągłej czterdziestki, jeśli tylko zdrowie pozwoli, a ambicje nie będą większe niż prezentowane predyspozycje. W takim przypadku nie sposób powiedzieć „żegnaj”, a raczej do zobaczenia, Łukasz!

Cytaty: Kanał Sportowy, Wprost, Onet