Liga Europy: od lidera do zera, czyli przygoda Legii Warszawa w pigułce
Tomasz Woźniak/Poinformowani.pl

Liga Europy: od lidera do zera, czyli przygoda Legii Warszawa w pigułce

  • Dodał: Izabela Szukowska
  • Data publikacji: 10.12.2021, 15:30

Tegoroczne zmagania Legii Warszawa w Lidze Europy przyniosły sporo emocji. Od losowania grup, poprzez dwa niespodziewane zwycięstwa z topowymi klubami, aż do ostatniej i zarazem decydującej kolejki. Wszystko to w cieniu wydarzeń z boisk Ekstraklasy.

 

Sen o Lidze Mistrzów

 

W poprzednim sezonie Legia nie miała sobie równych – sięgnęła po tytuł mistrza Polski na trzy kolejki przed końcem rozgrywek, notując w sumie zaledwie cztery porażki. Jako lider ostatecznego zestawienia klubów w PKO Ekstraklasie, Wojskowi mieli szansę wywalczyć jedno z sześciu miejsc w Lidze Mistrzów. Zespół, prowadzony wówczas przez Czesława Michniewicza, w pierwszej rundzie musiał zmierzyć się z FK Bodo/Glimt. Mistrz Norwegii, według predykcji, miał przewagę głównie ze względu na dobrą dyspozycję i fakt bycia niemalże w środku sezonu (rywalizacja w Eliteserien rozpoczyna się w maju), podczas gdy Legia dopiero co wracała z przerwy wakacyjnej. Finalnie klub ze stołecznego miasta wygrał na wyjeździe, a tydzień później udowodnił, że zwycięstwo nie było dziełem przypadku, pokonując FK Bodo/Glimt po raz kolejny na własnym obiekcie. W drugiej rundzie kwalifikacyjnej do Ligi Mistrzów drużyna z Łazienkowskiej zakasowała w dwumeczu Florę Tallinn, jednak w trzeciej fazie uległa pod naporem Dinamo Zagrzeb. Co prawda porażka z chorwackim zespołem pogrzebała marzenia Legii o Champions League, ale pożegnanie się z LM na tym etapie dało Wojskowym kartę przetargową do zmagań o Ligę Europy.

 

Przedbiegi

 

W rundzie play-off Legia Warszawa rozegrała dwumecz ze Slavią Praga. W pierwszym spotkaniu padł remis, zatem zespoły miały równe szanse na awans do fazy grupowej (od obecnego sezonu zasada goli na wyjeździe została zniesiona). Starcie w Warszawie zyskało więc rangę decydującego meczu o być lub nie być w Lidze Europy. Choć niemal od samego początku Slavia grała w osłabieniu, ze stratą jednego zawodnika, to ona prowadziła do przerwy. Podopieczni Michniewicza zniknęli w szatni na kwadrans i wrócili zmotywowani, by wygrać. Do 70. minuty nie tylko odrobili straty, ale także wyszli na prowadzenie, „dowożąc” ostatecznie wynik 2:1.

 

Bez względu na rodzaj rozgrywek pucharowych, podczas losowania zawsze ujawnia się „grupa śmierci”, w której skład wchodzą zespoły z czołówki, a wśród nich jeden niepasujący element – potencjalny kandydat do zajęcia ostatniego miejsca w tabeli. Los chciał, że w grupie C, obok Leicester City FC i SSC Napoli, znalazła się właśnie Legia. Zestawienie uzupełniał wicemistrz Rosji, Spartak Moskwa, który głównie pod względem ekonomicznym zostawiał Wojskowych daleko w tyle. Nie trzeba tłumaczyć, kto już na starcie "miał pod górkę".

 

Miłe złego początki

 

Klub ze stołecznego miasta powrócił na arenę europejską po pięciu latach. Tuż po rozstawieniu grup nie dawano Legii dużych szans na pokazanie się z dobrej strony, a znaczna część osób uważała, że urwanie choćby punktu przeciwnikom i tak będzie sukcesem. Ekipą, która teoretycznie stanowiła najmniejsze wyzwanie, był Spartak Moskwa. To właśnie w Rosji rozegrano pierwsze spotkanie w grupie C. Dokładnie tak jak przewidywano, od początkowych minut gospodarze zaznaczali wyraźnie swoją przewagę nad oponentami i nie dawali Wojskowym prawa głosu. Choć wyglądali groźnie, niewiele z tego wynikało – ich skuteczność pozostawiała wiele do życzenia, o czym świadczą finalne liczby: 23 oddane strzały i tylko trzy, które zmierzyły w światło bramki. „Niewykorzystane sytuacje lubią się mścić”, rzecze stare porzekadło i na własnej skórze doświadczyli tego zawodnicy Spartaka. W doliczonym czasie gry z kontratakiem ruszył Ernest Muci, przekazał piłkę do Lirima Kastratiego, a ten z kolei zdobył bramkę na wagę zwycięstwa. W równoległym czasie Leicester oraz Napoli podzielili się punktami, wobec czego Legia zupełnie niespodziewanie zasiadła na fotelu lidera.

 

Przysłowiowe schody miały dopiero się zacząć. W drugiej kolejce Ligi Europy Legia gościła zespół z Premier League – Leicester City. Wojskowi wyszli jednak na murawę bez kompleksów i dawali jasno do zrozumienia, że utrzymanie bezbramkowego remisu nie jest ich celem. Szturmowali bramkę Kaspera Schmeichela, szczególnie w drugiej połowie, ruszając z szybkimi kontratakami. Dwukrotnie zmarnowali niemal stuprocentowe okazje do otworzenia wyniku, ale ostatecznie nabrali refleksji i zdobyli upragnionego gola w 31. minucie meczu. W bramce dobrze spisał się Cezary Miszta, który zastąpił doświadczanego kolegę – Artura Boruca, z uwagi na uraz pleców, rekompensując kibicom błąd popełniony w meczu z Rakowem Częstochowa. Skuteczne interwencje Miszty, w połączeniu z brakiem celności Leicester, pozwoliły Wojskowym zapewnić własnej publiczności wieczór pełen wrażeń – swoisty cud nad Wisłą, bo któż przewidziałby taki wynik? Być może to właśnie wiara w fakt, iż zwycięstwo z Lisami jest na wyciągnięcie ręki, było kluczem do sukcesu. Wojskowi zaskoczyli bowiem nie tylko na boisku, ale także poza nim, kiedy po końcowym gwizdku odziali się w okolicznościowe koszulki z nazwami obu klubów, datą oraz… napisem 1:0. Prorocza przepowiednia, czy zasługa szybkiego nadruku?

Warszawska mgła

 

Po dwóch starciach Wojskowi wciąż utrzymywali się na miejscu lidera, jednakże w Ekstraklasie nie było tak pięknie. Choć Legia grała w kratkę, straty punktów nie martwiły kibiców aż tak bardzo, Liga Europy zyskała bowiem miano priorytetu. Wówczas jeszcze nie wiedziano, że triumf z Górnikiem Łęczna w połowie września będzie ostatnim powodem do radości na bardzo długi czas. Po zaliczeniu ligowych porażkach z Lechią Gdańsk i Lechem Poznań, zespół Czesława Michniewicza poleciał do Włoch, aby przystąpić do kolejnego egzaminu. Starcie z SSC Napoli ostudziło zapał ekipy z Łazienkowskiej, przerywając europejską serię zwycięstw i to w dotkliwym stylu. Legioniści długo utrzymywali bezbramkowy remis, ale na ostatnie minuty zbrakło im sił, co wykorzystali gospodarze. Statystyki piorunują i dokładnie obrazują przebieg spotkania. Napoli oddało niemalże 30 strzałów, z czego dziesięć zmusiło Cezarego Misztę do interwencji. Mimo iż Legia na papierze nie zagroziła przeciwnikom ani razu, w rzeczywistości Mahir Emreli był bliski otworzenia wyniku (ku jego rozczarowaniu, piłka uderzyła w słupek). Sytuacja tylko dolała oliwy do ognia i rozzłościła włoską drużynę, o czym świadczy wynik – 0:3.

 

Po trzech dniach od występu w Lidze Europy, zespół z Warszawy dołożył kolejną porażkę do kolekcji, tym razem oddając wyższość Piastowi Gliwice. Zdaniem Dariusza Mioduskiego czara goryczy się przelała i należało podjąć jakiekolwiek kroki w kierunku zmiany. Padło na trenera, wobec czego Czesław Michniewicz pożegnał się z posadą, oddając ją w ręce opiekuna rezerw, Marka Gołębiowskiego. Zwolnienie Michniewicza otworzyło „puszkę Pandory”. Do mediów trafiły informacje, jakoby były już szkoleniowiec miał walczyć z „grupą bankietową”, prowadzącą mało sportowe życie. Media społecznościowe szybko okrążyło zdjęcie, na którym przy barze widać kilku zawodników pierwszego składu Legii, co wymownie skomentował Wojciech Kowalczyk, „w Legii jest pijacka grupa. Tego się już nie da ukryć, o tym mówią wszyscy. Tak świętowali zwycięstwo z Leicester, że zapomnieli, że za 72 godziny muszą wyjść na boisko” – skwitował były reprezentant Polski podczas jednego z programów publicystycznych. Zarząd warszawskiego klubu nie pozostał obojętny na rzekome plotki i powyższe słowa, dlatego wydał oświadczenie, w którym zapowiedział podjęcie kroków prawnych względem Kowalczyka. Posunięcie nie spotkało się z pozytywnym odbiorem środowiska piłkarskiego, także związanego z Legią.


Czas na rewanż!

 

W tak napiętej atmosferze Legia rozpoczęła rundę rewanżową w Lidze Europy, goszcząc na własnym stadionie SSC Napoli. Nie wszystko jednak było stracone. Wojskowi pokazali już Spartakowi i Leicester, że nie można ich lekceważyć, co zamierzali wyperswadować również zespołowi z Włoch. I rzeczywiście spotkanie przy Łazienkowskiej układało się pomyślnie. Dowodem na to był gol Emreliego w 10. minucie. Zespół zszedł do szatni z korzystnym wynikiem, a po przerwie niemal od razu rozpoczął wdrażanie planu „2:0”. Wkrótce do głosu doszło Napoli – kolejno w 51. i 74. minucie arbiter podyktował rzuty karne, które szybko zamieniły się na dwa celne trafienia. Jedynym z piłkarzy wykonujących stały fragment gry, był reprezentujący nasz kraj Piotr Zieliński, co nie przeszkodziło kibicom zasiadającym na trybunach w głośnym i dość wymownym gwizdaniu. Warszawska drużyna straciła koncentrację, co pozwoliło oponentom na zwiększenie dorobku goli. Legia zakończyła czwartą kolejkę LE przegrywając 1:4.

 

Niedola klubu z miasta nad Wisłą trwała w najlepsze, na czym skorzystali Stal Mielec oraz Górnik Zabrze. Obie porażki z pewnością wpłynęły znacząco na morale zespołu. A za rogiem czekało przecież starcie z Leicester City. W fatalnych nastrojach piłkarze polecieli do Anglii. Lisy otworzyły ogień tuż po pierwszym gwizdku, szybko zdobywając dwie bramki. Wojskowi co prawda odpowiedzieli golem kontaktowym, ale po kilku minutach znów wadliwie działająca defensywa dała o sobie znać. O ile w Warszawie klub z Premier League borykał się z pewnymi problemami, tak na King Power Stadium zrekompensował swoim fanom wrześniowe powinięcie nogi.

 

Mecz o wszystko

 

Mimo trzech porażek w Lidze Europy i degradacji z pierwszego na ostatnie miejsce, sytuacja Legii wciąż była niejasna. W tabeli zrobiło się ciasno, przez co każda drużyna miała szansę na awans do fazy pucharowej. Legia Warszawa albo Spartak Moskwa – ktoś z tej pary musiał jednak zakończyć swoją przygodę z europejskimi pucharami w grudniowy czwartek. Nastawieni bojowo piłkarze, z osobliwą i dość kontrowersyjną oprawą w tle „Jazda z k*****i!”, wybiegli na murawę warszawskiego stadionu. Jak się wkrótce okazało, Wojskowym nie pomogła ani oprawa, ani hymn Polski, ani wykrzykiwane po odśpiewaniu go niecenzuralne słowa w kierunku rywali, ani nawet podyktowany rzut karny w doliczonym czasie gry. Legia była bezradna, rozwścieczona i nieskuteczna. Negatywny odbiór zespołu potęgowały sytuacje, gdy ten mając okazję wyprowadzić piłkę z kontrataku i odrobić jednobramkową stratę, decydował się na znaczne zwolnienie. Ostatecznie Wojskowi dopisali do swojego konta kolejną porażkę, co zakończyło ich przygodę w tegorocznej edycji Ligi Europy.

 

Legii nie ostała się nawet nagroda pocieszenia. Gdyby we wcześniejszych spotkaniach wywalczyli chociażby dwa remisy, prawdopodobnie mieliby szansę wystąpić w Lidze Konferencji Europy. Przyjemność ta przypadła jednak Lisom. Co więcej, drużyna Marka Gołębiowskiego ustanowiła niechlubny rekord – jako pierwsza drużyna w historii LE, która zwyciężyła w dwóch początkowych kolejkach, a finalnie zajęła ostatnie miejsce w grupie.

 

Co teraz? Teraz pozostało Wojskowym skoncentrować się na odrabianiu strat w Ekstraklasie. Obecną pozycję w wymowny sposób skomentował po starciu ze Spartakiem Mateusz Wieteska, „mógłbym teraz powiedzieć, że trzeba się skupić na lidze, ale w lidze jesteśmy troszeczkę w d**ie”. Wygląda więc na to, że wyzwanie, które czeka Legię, będzie jeszcze trudniejsze niż pojedynki z Napoli i Leicester razem wzięte.