"Gra w piłkę to broń przeciwko wojnie” – historia uchodźców z Charkowa [REPORTAŻ]

"Gra w piłkę to broń przeciwko wojnie” – historia uchodźców z Charkowa [REPORTAŻ]

  • Dodał: Izabela Szukowska
  • Data publikacji: 25.03.2022, 13:25

Synowie poznali się na treningu piłkarskim w akademii Metalista Charków siedem lat temu. Szybko złapali wspólny język, podobnie jak później my, nasi mężowie i reszta bliskich. Wszyscy nawiązaliśmy silną więź. Można powiedzieć, że połączył nas futbol i dzięki niemu staliśmy się jedną wielką rodziną. Gdy wybuchła wojna, zamieszkaliśmy razem w domu Oleny. Ukrywaliśmy się w piwnicy przez tydzień, dopóki w budynek nie uderzył pocisk – mówi Julia Peresada, matka jednego z chłopców, którzy na początku marca dołączyli do drużyny U14 MKS Polonia Warszawa.

 

*

 

Zegarek wskazuje siedemnastą. Słońce chyli się ku horyzontowi, w powietrzu czuć wiosnę. Na przystanku zatrzymuje się autobus linii 503. Otwieram drzwi, wchodzę i zajmuję miejsce przy oknie. Słyszę, jak grupa młodych osób rozmawia po ukraińsku. Myślami, jak każdego dnia od 24 lutego, jestem z ludźmi, którzy tuż za wschodnią granicą Polski w jednej chwili stracili poczucie bezpieczeństwa i sprawiedliwości. Z ludźmi, którzy musieli chwycić broń, ukryć się w schronie lub uciekać przed bombardowaniem wojsk rosyjskich, zostawiając za sobą wszystko, co kochali – rodzinę, przyjaciół, zwierzęta, dom, ojczyznę. Całe dotychczasowe życie.

 

Docieram na boczne boisko Polonii Warszawa, gdzie kilka grup juniorów odbywa wtorkowy trening. Chwilę później podaję dłoń trenerowi akademii „Czarnych Koszul”, Adrianowi Rowickiemu. To on zapoznaje mnie z grupą uchodźców, których najmłodsi członkowie rodziny skorzystali z zaproszenia na nieodpłatne treningi piłki nożnej.

 

Denys Peresada i Tymur Ponkratov mają 14 lat. Przyjechali do Polski z Charkowa nieco ponad dwa tygodnie temu ze swoimi matkami, Julią i Oleną. Cała czwórka zatrzymała się u brata Denysa, Viacheslava Serhiienko, mieszkającego na Ursynowie od sześciu lat. Myślą nad przeprowadzką w okolicę ul. Konwiktorskiej, by dojazd na odbywające się cztery razy w tygodniu treningi był znacznie dogodniejszy i nie zajmował zbyt wiele czasu.

 

Zajęcia rozpoczynają się punktualnie, chłopcy są już na murawie. Siadam z pozostałymi osobami na trybunach i wsłuchuję się w gorzką historię.

 

Wyjechaliśmy z Charkowa na stację kolejową w Dniepropietrowsku. Na miejscu było bardzo dużo ludzi, dlatego na przyjazd pociągu musieliśmy czekać bardzo długo, około pięciu godzin. W końcu udało nam się dotrzeć do Lwowa, skąd złapaliśmy bezpośredni autobus do Zamościa. Wszędzie były tłumy, duże kolejki i korki. Gdy przekroczyliśmy polską granicę, odebrał nas mój najstarszy syn i przyjechaliśmy jego samochodem do Warszawy. Na szczęście, poza sporą ilością ludzi i ogólnym zmęczeniem, podróż przebiegła spokojnie. Jesteśmy wdzięczni wolontariuszom, którzy dbali o nas, oferowali jedzenie, napoje, ciepłe koce, a nawet transport do miasta i miejsca noclegowe osobom, na których nikt po polskiej stronie nie czekał – mówi matka Denysa.

 

Przejęta pytam o bliskich. Co z nimi, czy są bezpieczni? Słyszę to, co zakładałam.

 

Na terytorium Ukrainy, w obwodzie charkowskim, zostali nasi mężowie, a także najstarszy syn mojej koleżanki [przyp. red.: Oleny], który niedawno osiągnął pełnoletność i wedle przepisów nie mógł już opuścić kraju. Martwimy się o nich, ale mamy z nimi stabilny kontakt telefoniczny – odpowiada Julia Peresada.

 

W dzień naszego spotkania partnerzy moich rozmówczyń otrzymali wezwanie do odbycia służby wojskowej. Gdy o tym mówią, na ich twarzach maluje się zmartwienie, a słowa grzęzną w gardle. Po krótkiej pauzie jedna z kobiet dodaje: – Boimy się, że już nigdy ich nie zobaczymy.

 

– W Charkowie jest teraz bardzo niebezpiecznie, ciągle go ostrzeliwują. Nigdy nie wiadomo, gdzie za minutę spadnie kolejna bomba – wtrąca Viacheslav, jednocześnie podkreślając, że tam, gdzie przebywa jego ojczym oraz rodzina Ponkratov, około 100 km od Charkowa, można liczyć na relatywny spokój. Myślę sobie, jak bardzo różni się postrzeganie bezpieczeństwa w obliczu wojny i czasów pokoju. Dla Ukraińców ciepły schron, dla Polaków wygodne łóżko. Dla nich znikoma ilość pocisków trafiająca w budynki, dla nas stabilna, dobrze płatna praca. Dwie różne perspektywy. Jedna z nich nie ma prawa istnieć.

 

*

 

Piłka nożna to broń przeciwko wojnie, a potwierdzenie tej tezy ukryte jest w setkach historii z całego świata.

 

W 1914 roku, w Wigilię Bożego Narodzenia, na chwilowe zawieszenie broni zdecydowali się Niemcy oraz Brytyjczycy, schowani w okopach niedaleko miasta Ieper. Podczas kilkudniowego rozejmu żołnierze dwóch wrogich dywizji wspólnie śpiewali kolędy, dzielili się posiłkami i rozegrali mecz piłkarski. Później naturalnie wrócili na pozycje i kontynuowali krwawą bitwę, ale chwilowo stanęli ramię w ramię z nieprzyjacielem.

 

Bohaterem innej pokrzepiającej historii jest Predrag Pasić, założyciel młodzieżowej szkółki piłkarskiej Bubamara, której zajęcia odbywały się w samym centrum wojny domowej w Bośni i Hercegowinie  w bezpośrednim sąsiedztwie z ulicą Zmaja od Bosne, zwaną Aleją Snajperów. Były zawodnik FK Sarajevo zaprosił na pierwszy trening dzieci z całego miasta tuż po tym, gdy wybuchła wojna. Ku jego zdziwieniu, na zajęciach pojawiło się około 200 chłopców, którzy ponad wszystko chcieli po prostu grać. Pasić uważa, że hala sportowa Bubamary zawsze wypełniona była marzeniami i radością dzieci, choć dookoła spadały bomby i granaty, ludzie tracili życie. Futbol był wówczas najlepszą terapią zarówno dla młodych chłopców, jak i dla Predraga. Można powiedzieć, że dzięki piłce przetrwali wojnę.

 

*

 

Piłka nożna pomaga odnaleźć się w nowej sytuacji także Denysowi i Tymurowi, o czym zapewniają ich mamy, a ja w pełni im wierzę, bo błysk w oku i rozpromieniona twarz wyrażają więcej niż słowa.

 

My, dorośli, byliśmy bardzo zmartwieni sytuacją, w jakiej się znaleźliśmy. Musieliśmy w jednej chwili opuścić swoje domy, zostawić bliskich. Chłopcy naturalnie, jak to dzieci, przejmowali się tym wszystkim jeszcze bardziej. Przez pierwsze dwa dni mało rozmawialiśmy, myślami krążyliśmy przy Ukrainie. Po pierwszym treningu chłopaków było zdecydowanie lżej, zaczął pojawiać się uśmiech, bo oni kochają piłkę nożną i tym żyją. Po prostu trafili w miejsce, w którym czują się bezpiecznie i bardzo swobodnie - na boisku. Oczywiście dalej zmagają się z wieloma trudnościami, ale starają się koncentrować na tym, co dobre mówi Julia Peresada.

 

Dla nich to dobra okazja, żeby sprawdzić się między innymi ludźmi, w innym kraju. W Polsce są bardzo dobre warunki do rozwoju dodaje Viacheslav.

 

Dopytuję o atmosferę w zespole, o trudności wynikające z nieznajomości języka polskiego, mając na uwadze, że asymilacja w nowym otoczeniu i grupie potrafi być naprawdę trudna bez względu na to czy ma się lat 14, czy 30.

 

Mama Denysa rozwiewa moje obawy: Naturalnie istnieje bariera językowa, chłopacy znają tylko rosyjski, ale nie jest to duża przeszkoda. Na szczęście zostali przyjęci bardzo ciepło, choć przyjeżdżając tu nie wiedzieli, co ich spotka.

 

– Na pierwszym treningu otrzymali niezbędny sprzęt, wyglądają jak pełnoprawni zawodnicy Polonii i w żadnym stopniu nie czują się, że odstają od grupy. Jesteśmy bardzo wdzięczni, że tak się nimi zaopiekowano – mówi Viacheslav.

 

Jestem przekonana, że akademia „Czarnych Koszul” zagwarantowała ukraińskim dzieciom kilka godzin zajęć sportowych pod czujnym okiem trenerów i nowe dresy, kończąc na tym swoje zaangażowanie. Brat Denysa szybko wyprowadza mnie z błędu, opowiadając o mentalnym wsparciu, dodatkowym sprzęcie czy możliwości zagrania w sparingu pierwszego zespołu U14, jaką otrzymali chłopcy z Metalista 1925 Charków.  Pokazali się z dobrej strony, zostali wyróżnieni przez sztab szkoleniowy i wystąpili w weekendowym meczu towarzyskim. Zagrali naprawdę obiecująco. Denys strzelił bramkę, z kolei Tymur, grający na pozycji defensywnego pomocnika, również nie próżnował.

 

Rozmawiamy o planach na przyszłość, jakie kiełkują w głowach Denysa i Tymura. Odpowiedź jest prosta: grać w piłkę nożną i być coraz lepszymi zawodnikami. Zauważam, że możliwość trenowania w szeregach Polonii Warszawa jest szansą na szczęście nie tylko dla tych 14-latków, ale i pozostałych członków rodziny.

 

Na zdjęciu od lewej Viacheslav Serhiienko, Julia Peresada, Olena Ponkratova

*

 

Wyjmuję telefon, chwytam kilka kadrów. Chłopcy od ponad pół godziny skrupulatnie wykonują wszystkie ćwiczenia, jakie zaleca im trener. Rozgrzewka, drybling między „grzybkami”, podania wewnętrzną częścią stopy. Są pewni siebie, skupieni na futbolówce, ustawieni w szeregu, kiedy trzeba. Nie dają po sobie poznać, że niespełna miesiąc temu ich życie wyglądało zupełnie inaczej. Na żadnej z twarzy nie widać tęsknoty za ojcem, bratem, domem, własnym pokojem, ulubionymi zabawkami, psami czy kotem przypominającym komiksowego Garfielda. Tak, jakby nieuzasadniony atak Rosji na Ukrainę był tylko złym snem, który przyśnił się nam wszystkim. Koszmarem, który chwilowo zaburzył nocny odpoczynek, ale nie życia milionów ludzi.

 

 

 

Wracam na trybuny. Wpatruję się w murawę razem z zatroskanymi matkami zawodników z Ukrainy. Brat Denysa, jedyna dwujęzyczna osoba w naszym gronie, odbiera telefon i znika za rogiem na dłuższy czas. Chwilowe milczenie przerywa Olena Ponkratova, pokazując mi galerię zdjęć w smartfonie, na ekranie widnieją głównie fotografie wesołych chłopaków, ubranych w żółte stroje z herbem Metalist 1925 Charków. Julia Peresada dołącza do małego pokazu slajdów, wyświetlając ujęcia z meczów piłkarskich syna – z pucharami, medalami, dyplomami i opaską kapitańską na ramieniu. I kiedy serce rośnie, oczom okazuje się zdjęcie domu Oleny, który częściowo został uszkodzony przez pocisk. Na ziemi leży pełno gruzu, różnych przedmiotów codziennego użytku, w oknach nie ma szyb. Smutniejemy. Włączam aplikację, która umożliwi nam komunikację polsko-rosyjską. Rozmawiamy dużo, głównie o wojnie, strachu, bezsilności, odwadze i nadziei.

 

 

Denys Peresada, Metalist 1925 Charków. Prywatne archiwum Oleny Ponkratovej

*

 

Wybija godzina 19:00. Denys i Tymur schodzą z boiska. Kierują się nie do szatni, jak ich rówieśnicy, ale w stronę oczekującej na trybunach rodziny. Nieco zmęczeni, ale roześmiani i z czystą głową. Mowa ciała pokrywa się z tym, co mówią.

 

Czuję ogromne szczęście zawsze, gdy gram w piłkę nożną, bez względu na to, z jakimi emocjami przyszło mi się mierzyć, zanim wybiegłem na murawę. Mam nowe cele każdego dnia – mówi Tymur.

 

Tak samo myśli jego najlepszy przyjaciel, Denys: – Zgadzam się. Nawet jeśli przegrywam, to cieszę się, że mogę zbierać doświadczenie i żyć piłką nożną.

 

Nie chcę zabierać im dużo czasu, proszę o zdjęcie i dziękuję za rozmowę. Później żegnam się z resztą rodziny, wymieniając serdeczne uśmiechy. Wierzę, że piłka pozwoli im choć na chwilę zapomnieć o tym, co złe.

 

Od lewej Tymur Ponkratov i Denys Peresada

*

 

Każda forma pomocy dla dotkniętej wojną Ukrainy jest potrzebna. Czasem będzie to poczęstowanie uchodźców kanapkami i wodą na dworcu kolejowym, niekiedy zapewnienie przysłowiowego dachu nad głową czy zorganizowanie zbiórki pieniężnej, a jeszcze w innym przypadku umożliwienie zakochanym w piłce nożnej dzieciakom powrotu na boisko, wokół którego nie krążą rosyjskie czołgi. Dla osób, które żyją futbolem, założenie korków i wybiegnięcie na murawę jest często najlepszą formą walki z wyniszczającymi emocjami, co doskonale obrazuje historia Tymura i Denysa.