Tour de France: podsumowanie drugiego tygodnia wyścigu
Georges MENAGER

Tour de France: podsumowanie drugiego tygodnia wyścigu

  • Dodał: Kacper Adamczyk
  • Data publikacji: 18.07.2022, 18:00

Drugi tydzień Wielkiej Pętli przyniósł kolejne bardzo ciekawe rozstrzygnięcia. Dowiedzieliśmy się wielu nowych informacji o faworytach wyścigu i ich drużynach. Ten okres czasu miał też swoich bohaterów, o których warto mówić. Generalnie w żółtej karawanie nie było nudno. Zapraszamy na podsumowanie drugiego tygodnia Tour de France!

 

Vingegaard vs Pogacar

 

Najważniejszą odpowiedzią, jaką poznaliśmy w poprzednim tygodniu jest to, że Tadej Pogacar (Słowenia, UAE Team Emirates) to nadal tylko i aż człowiek. Wiele osób zastanawiało się, czy to przypadkiem nie jest sportowa maszyna, której w żadnym terenie nie da się zgubić. Po środowym odcinku, zakończonym na Col du Granon, prawie wszyscy fani musieli przeprogramować swoje oczekiwania, co do dalszego przebiegu Wielkiej Pętli. Po pierwszym tygodniu lwia większość ludzi śledzących kolarstwo, uważała, że wyścig jest już rozstrzygnięty, bo Pogacara nie da się zostawić za sobą. W końcu przyszedł jednak odcinek jedenasty, na którym największy kryzys w swojej dotychczasowej karierze przeżył ówczesny lider wyścigu i zdecydowany faworyt do końcowego triumfu na Polach Elizejskich w Paryżu. W tamtym dniu Słoweniec okazał się gorszy, aż od sześciu rywali, którzy uciekali mu z zaskakującą dla każdego łatwością. Klasę pokazał wówczas Jonas Vingegaard (Dania, Jumbo - Visma), wykańczając świetną pracę swojej drużyny na całym etapie. 

 

Tym samym omawiany właśnie odcinek przeszedł do bardzo długiej historii wyścigu jako jeden z najlepszych, przynajmniej w ostatnich latach. Był on bardzo dobrą reklamą kolarstwa i pokazał, dlaczego tak bardzo kochamy sport. Ta dziedzina życia, jak żadna inna przynosi wiele niezapomnianych ludzkich opowieści, opierających się na bólu, wyrzeczeniach, zwycięstwach i porażkach. Tym razem okazało się, że murowany faworyt, bez wsparcia zespołu, musiał walczyć z własnymi słabościami, a w wysokich Alpach triumfował zawodnik, pochodzący z kraju, którego najwyższy szczyt znajduje się zaledwie 170 m n.p.m. Co prawda Jonas Vingegaard był już drugi w poprzedniej edycji Tour de France, ale podobnie jak w zeszłym roku, tak i teraz na starcie wyścigu nie był nawet liderem swojego zespołu. Takim był Słoweniec Primož Roglič, ale ten drugi rok z rzędu zaliczył kraksę na wczesnym etapie Wielkiej Pętli, która pozbawiła go szans na końcowy triumf.

 

Trzeba przyznać, że jak na razie Duńczyk jedzie fenomenalnie i idealnie pilnuje Tadeja Pogacara, nie dając mu odskoczyć choćby na kilka metrów. Na razie wydaje się być wręcz niezniszczalny oraz w takiej dyspozycji, że nic i nikt nie ma mu prawa odebrać żółtej koszulki. Biorąc pod uwagę, że większość ekspertów (w tym ja) tydzień temu to samo twierdziło o zawodniku UAE Team Emirates, to teraz nikt już niczego nie będzie przesądzał. Oczywiście Vingegaard wygląda znakomicie, ale kolarstwo to tylko sport i na sześciu odcinkach, które pozostały na drodze do Paryża, wszystko może się zdarzyć. Można być pewnym tego, że Pogacar będzie atakować Duńczyka przy każdej możliwej okazji, tylko czekając na chwilę słabości lidera wyścigu, a to gwarantuje nam jeszcze wielkie emocje. 

 

Jumbo Visma vs UAE Team Emirates

 

Wszyscy ludzie śledzący kolarstwo doskonale wiedzą, że jest to sport drużynowy, mimo że na końcu na podium widzimy tylko indywidualności. One jednak bez swoich drużyn byłyby nikim. Tak samo jest w przypadku dwóch wielkich tegorocznej Wielkiej Pętli, Jonasa Vingegaarda i Tadeja Pogacara. Ten pierwszy ma najlepszy zespół w peletonie, co pokazały dotychczasowe, zwłaszcza górskie etapy, gdzie Duńczyk miał olbrzymie wsparcie. Imponował zwłaszcza Sepp Kuss (USA), który na etapie z metą na Alpe d'Huez pojechał wręcz koncertowo, pomagając właścicielowi żółtej koszulki. Poza tym w górach Vingegaard mógł liczyć na Roglicia, Stevena Kruijswijka (Holandia), czy nawet fenomenalnego Wouta van Aerta (Belgia). Słoweniec na najtrudniejszych odcinkach mógł polegać najbardziej na Rafale Majce (Polska), który jedzie bardzo dobry wyścig. Pogacarowi starali się jeszcze pomagać Brandon McNulty (USA) czy Marc Soler (Hiszpania), ale obaj nie są w najwyższej dyspozycji. W związku z tym w kontekście kolarstwa jako gry zespołowej przewagę nad Słoweńcem miał Duńczyk. Przeświadczenie to wzmacniał fakt, że drużyna UAE Team Emirates jedzie od wtorku już tylko w 6-osobowym zestawieniu z powodu zachorowań na koronawirusa dwójki kolarzy (George Bennett [Nowa Zelandia] i Vegard Stake Laengen [Norwegia]). Przypomnijmy, że pozytywny wynik testu na obecność COVID-19 uzyskali także: dyrektor sportowy zespołu oraz Rafał Majka, który został jednak dopuszczony do dalszej rywalizacji. 

 

Dużo w aspekcie jazdy drużynowej być może zmienił wczorajszy, płaski etap, na którym ekipa Jumbo - Visma poniosła poważne straty. Już rano okazało się, że do dalszej jazdy nie przystąpi Primož Roglič, który nadal odczuwa skutki kraksy z brukowanego odcinka. W trakcie wczorajszego ścigania kolarze holenderskiego zespołu kilkakrotnie leżeli w kraksach, a upadki zaliczyli: Tiesj Benoot (Belgia), Wout van Aert, Steven Kruijswijk i lider wyścigu Jonas Vingegaard. Dopiero we wtorek (może w środę) okaże się, czy ta sytuacja wpłynie jakkolwiek na Duńczyka, ale na pewno Pogacar będzie chciał to sprawdzić, atakując Vingegaarda. Z powodu wczorajszej kraksy w wyścigu nie jedzie już Steven Kruijswijk, co spowodowało, że skład zespołu Jumbo - Visma w jeden dzień został ograniczony do sześciu zawodników. Poza tym lider wyścigu stracił jednego dnia dwóch bardzo dobrych górali, a w zespole pozostaje już tylko jeden typowy specjalista od tego terenu, czyli Sepp Kuss. Może to mieć znaczenie w trzecim tygodniu wyścigu. W związku z tym faktem nie należy spodziewać się ataków samego Vingegaarda podczas pirenejskich wspinaczek (jeśli oczywiście pozostanie liderem), ale jestem przekonany o tym, że Pogacar w przyszłym tygodniu będzie chciał powiedzieć Duńczykowi "sprawdzam". Dostał ku temu ważne przesłanki, czyli kraksa właściciela żółtej koszulki oraz poważne osłabienia jego ekipy. 

 

Walka o podium

 

Analizując aktualną sytuację w klasyfikacji generalnej Tour de France można wysnuć wniosek, że o trzecie miejsce powalczą Geraint Thomas (Wielka Brytania, Ineos Grenadiers) oraz Romain Bardet (Francja, Team DSM), co prawda mają oni jeszcze niewielką stratę do drugiego Tadeja Pogacara, ale nie wydaje mi się, żeby byli oni w stanie dobrać się do skóry Słoweńca w Pirenejach. Skupmy się, więc na tej dwójce. W "generalce" dzieli ich obecnie osiemnaście sekund (na korzyść Walijczyka), czyli niewiele, ale moim zdaniem Thomas będzie tylko powiększał swoją przewagę nad nadzieją gospodarzy. Kolarz grupy Ineos Grenadiers ściga się w tegorocznej Wielkiej Pętli bardzo równo i solidnie, nie miewa spektakularnych momentów, ale też unika kryzysów, co powinno go zaprowadzić do kolejnego podium Tour de France. Bardet, który występował w tym roku już w Giro d'Italia, po bardzo dobrym dla siebie dniu na Col du Granon na następnych etapach sukcesywnie tracił do najlepszych, co prawda nie były to duże starty, ale nie są one najlepszą wróżbą na trzeci tydzień wyścigu. Należy wziąć też pod uwagę to, że Thomas dużo lepiej potrafi jeździć na czas od Francuza, a zawodnicy mają przed sobą jeszcze 40-kilometrową "czasówkę" podczas dwudziestego odcinka, gdzie różnice mogą być dość spore. W dodatku Walijczyk ma wokół siebie dużo lepszą drużynę (Ineos Grenadiers to lider klasyfikacji drużynowej), w której znajdują się Adam Yates (Wielka Brytania, piąty w generalce) czy Thomas Pidcock (Wielka Brytania, dziewiąty w klasyfikacji generalnej). Bardet może za to liczyć tylko na wsparcie przeciętnych górali, takich jak: Christopher Hamilton (Australia), Andreas Leknessund (Norwegia) czy Martijn Tusveld (Holandia). 

 

Czas uciekinierów

 

O ile w pierwszym tygodniu Tour de France harcownicy nie mieli wiele szczęścia, tylko dwukrotnie dojeżdżając przed peletonem, to w drugiej części wyścigu pozwolono im na dużo więcej. Aż cztery z sześciu etapów drugiego tygodnia zakończyło się sukcesem jednego z uczestników ucieczki, a w finałowym tygodniu powinno być podobnie. Na takie odwrócenie tendencji mają wpływ profile etapów, a także ustawiona już klasyfikacja generalna, która pozwala puszczać do odjazdów dużą liczbę kolarzy. Ciekawym faktem jest także to, że każda ucieczka miała swojego odrębnego bohatera. Każdego dnia z zwycięstwa etapowego cieszył się ktoś inny, a także nie powtarzali się zdobywcy czerwonego numeru. W związku z tym niemożliwym jest wyróżnienie jednego harcownika, tak jak w pierwszym tygodniu zmagań, Magnusa Corta Nielsena (Dania, EF Education - Easypost). Przez ostanie sześć odcinków koszulkę w czerwone grochy utrzymał Simon Geschke, jednak Niemiec nie zrobił tego w spektakularny sposób, dopisało mu szczęście i to jak inni zawodnicy zdobywali punkty. Wydaje się, że kolarzowi grupy Cofidis bardzo trudne będzie dowieźć tytuł najlepszego górala do mety w Paryżu. Walka o to miano toczy się jak dotąd na stosunkowo niskim, lecz wyrównanym poziomie, ale myślę, że w ostatnim tygodniu może ujawnić się zawodnik, który konkretniej powalczy o koszulkę w czerwone grochy. Tym kimś może być Giulio Ciccone (Włochy, Trek - Segafredo). Jest to bardzo dobry góral, który jak na razie nie może zaliczyć tegorocznego Tour de France do udanych. Być może się to zmieni. 

 

Dania > Francja

 

Duńczycy podczas tegorocznej Wielkiej Pętli mają wiele powodów do radości. Najpierw doskonale bawili się przy trasie pierwszych trzech etapów, kiedy to żółta karawana przemierzała szosy tego państwa. W pierwszym tygodniu zmagań uśmiech na twarzach fanów z tego państwa wywoływał Magnus Cort Nielsen, który jechał bardzo aktywnie i przez siedem dni z rzędu zakładał koszulkę w czerwone grochy, wielokrotnie zabierając się do odjazdów. Jednak drugi tydzień Tour de France okazał się prawdziwą kumulacją pozytywnych emocji dla kibiców kolarstwa z tego nizinnego kraju. Przede wszystkim Duńczycy mają lidera całego wyścigu Jonasa Vingegaarda, który z dużymi szansami jedzie w kierunku Paryża po drugie zwycięstwo w Wielkiej Pętli w historii swojego kraju (pierwszym Duńczykiem, który wygrał ten wyścig jest Bjarne Riis, dokonał tego w 1996 roku). Poza tym ich kolarze wygrali już trzy etapy tegorocznej edycji, dokonali tego: Magnus Cort Nielsen, Jonas Vingegaard i Mads Pedersen (Trek - Segafredo). Takich zawodników może tej nacji zazdrościć cały kolarski świat. Cały czas mówi się o słoweńskiej potędze w tej dyscyplinie sportu, może czas zacząć głosić to samo w kontekście Duńczyków?

 

Zupełnie na drugim biegunie są gospodarze imprezy, Francuzi, którzy wciąż czekają na pierwszy etapowy triumf. Poza tym żaden kolarz z tego państwa nie ma realnych szans na zwycięstwo w całym wyścigu, a na to cała Francja czeka od 1985 roku i ostatniej wiktorii Bernarda Hinaulta. Naród, których tak bardzo kocha kolarstwo będzie musiał poczekać na swojego "zbawcę" przynajmniej jeszcze rok. W tej edycji szczytem ich marzeń jest pewnie końcowe podium, ale i ten cel może okazać się  niemożliwy do realizacji. Żaden z Francuzów ani przez chwilę nie był także w posiadaniu żadnej z koszulek liderów klasyfikacji, a na pocieszenie pozostają im czerwone numery dla najbardziej walecznego zawodnika dnia. W tym roku zdobyli go: Anthony Perez (Cofidis), Thibaut Pinot (Groupama - FDJ) i Warren Barguil (Team Arkea Samsic). Jeśli o duńskim kolarstwie można powiedzieć, że jest na fali wznoszącej, to takiego stwierdzenia nie można użyć wobec Francuzów. 

 

Polacy

 

W drugim tygodniu ścigania wreszcie doczekaliśmy się naszych przedstawicieli w ucieczce dnia. Na dziesiątym etapie do odjazdu udało się załapać Maciejowi Bodnarowi (Totalenergies) i Kamilowi Gradkowi (Bahrain Victorius). Polacy stanowili w nim pomoc dla innych zawodników swoich ekip, a same ukształtowanie terenu im nie sprzyjało. Ta dwójka próbowała znaleźć się w grupie harcowników także na innych odcinkach, ale im się to nie udało. Gradek miał wyraźnie chrapkę na walkę o zwycięstwo etapowe na trzynastym odcinku do Saint-Etienne (profil zdawał się mu odpowiadać), ale nie zdołał załapać się do odpowiedniej grupy. Poza tymi ekscesami Polacy skupiają się na pomocy liderom swoich ekip. Gradek i Bodnar robią to podczas odcinków płaskich, Łukasz Owsian (Team Arkea Samsic) praktycznie w każdym terenie, a Rafał Majka (UAE Team Emirates) przede wszystkim w górach. To właśnie Majka zbiera najwięcej pochwał spośród Polaków za swoją jazdę podczas tegorocznego Tour de France. Zawodnik grupy UAE Team Emirates wiernie wspiera w wysokich górach Tadeja Pogacara i trzeba przyznać, że robi to skutecznie, najlepiej z całego zespołu. Łatwo można przewidzieć, że Polak w ostatnim tygodniu skupi się na dyktowaniu wysokiego tempa, na trudnych podjazdach dla Pogacara, przygotowując grunt pod ataki Słoweńca. Osobiście bardzo chciałbym zobaczyć w akcji Łukasza Owsiana, który powalczyłby na jakimś pagórkowatym etapie o zwycięstwo. Polak jest czterdziesty piąty w klasyfikacji generalnej, a gdyby spojrzeć na jego występ po suchych wynikach, to można ocenić, że jedzie on całkiem nieźle. Niestety jest przy tym niewidoczny, a ciekawie byłoby obejrzeć go w bezpośredniej walce. Może się okazać to jednak niemożliwe, bo Owsian wykonuje pracę dla lidera swojego zespołu, Nairo Quintany. Kolumbijczyk jest szósty w "generalce" i zapewne wciąż marzy o podium w Paryżu.