Tour de France: podsumowanie wyścigu
Georges MENAGER

Tour de France: podsumowanie wyścigu

  • Dodał: Kacper Adamczyk
  • Data publikacji: 26.07.2022, 15:06

W niedzielę późnym popołudniem 109. edycja Tour de France przeszła do historii jako jedna z najlepszych w dziejach. My zapraszamy na podsumowanie tego, co działo się podczas ostatnich trzech tygodni ścigania. 

 

Wielka Pętla, to jak każdy zapewne wie, najważniejszy i zdecydowanie najbardziej prestiżowy wyścig w kolarskim kalendarzu. Tego typu wydarzenie musi kreować wielkich bohaterów i nie inaczej było tym razem. Dla mnie osobiście takich zawodników było trzech, oto oni:

 

Jonas Vingagaard (Dania, Jumbo - Visma)

 

Nie można zacząć takiego zestawienia inaczej, jak od zwycięzcy tegorocznej edycji Tour de France. Ciekawym pytaniem jest to, czy triumf Duńczyka należy traktować jako niespodziankę? Na pewno kolarz ten znajdował się w szerokim gronie kandydatów do założenia żółtej koszulki na Polach Elizejskich w Paryżu, było wiadomym także, że znajduje się on w znakomitej dyspozycji, ale przy tym mało kto na niego stawiał. Wyścig ten po raz kolejny miał być starciem wewnątrz słoweńskim Primoža Roglicia z Tadejem Pogacarem. Ten pierwszy na starcie w Kopenhadze był w końcu liderem grupy, w której jeździ Vingegaard, dlatego wydawało się, że Duńczyk może zająć wysokie miejsce w klasyfikacji generalnej przy okazji, pomagając swojemu koledze z zespołu. W związku z tym, myślę że ten, kto stawiał na ostatecznego zwycięzcę mógł zarobić w zakładach bukmacherskich solidną sumę pieniędzy. 

 

Gdy przeanalizuje się jednak sam przebieg całego wyścigu, to o niespodziance nie może być już mowy, ponieważ wygrał kolarz faktycznie najlepszy przez ostatnie trzy tygodnie. Jonas Vingegaard przez dwadzieścia jeden dni nie okazał ani chwili słabości, jadąc rozsądnie i bez szaleństw. Nie atakował tak często, jak Pogacar, tylko wykorzystał nadarzające się okazje. Mam tu na myśli przede wszystkim etap jedenasty, gdzie ówczesny właściciel żółtej koszulki miał olbrzymi kryzys. Właśnie tego dnia, trzynastego lipca na Col du Granon, Duńczyk praktycznie przechylił szalę zwycięstwa na swoją korzyść, pokazując olbrzymią moc i dowiadując się, że Pogacar to też człowiek. Vingegaard swych oponentów po prostu zdeklasował, nie pozostawiając żadnych złudzeń, kto jest najsilniejszym zawodnikiem w peletonie. Po sławetnym odcinku jedenastym (moim zdaniem najlepszy etap całej 109. edycji Tour de France) Duńczyk tylko kontrolował sytuację, przyklejając się, jak plaster do Pogacara. Odniósł jeszcze jeden etapowy triumf, podczas odcinka dziewiętnastego, kiedy wykorzystał to, że Słoweniec nie wytrzymał tempa, dyktowanego przez Wouta van Aerta. Nie można powiedzieć, że Vingegaard wygrał tylko, dlatego że po raz kolejny na Tour de France w kraksie obrażeń doznał Roglić. Co prawda i w tym przypadku Duńczyk wykorzystał, nadarzającą się okazję, ale uważam, że na przestrzeni całego wyścigu byłby dużo lepszy od swojego kolegi z drużyny. 

 

Taki rozwój wypadków może definitywnie przekreślać szanse 32-letniego Słoweńca na upragniony triumf w Wielkiej Pętli. Wydaje się, że liderem Jumbo - Visma w trakcie przyszłorocznej edycji będzie siedem lat młodszy Vingegaard, a Rogliciowi pozostanie pobijanie rekordów podczas Vuelta a España. Tym bardziej będzie go zapewne bolała porażka z 2020 roku, gdy wydawało się, że wymarzoną wiktorię ma na wyciągnięcie ręki. 

 

Dla porządku i jeszcze większego podkreślenia dominacji Jonasa Vingegaarda warto zaznaczyć, że triumfował on również w klasyfikacji górskiej, więc wróci do domu nie tylko z żółtą koszulką, ale też tą białą w czerwone grochy. Duńczyk tym samym powtórzył wyczyn Tadeja Pogacara z 2020 i 2021 roku, gdy Słoweniec również na Polach Elizejskich zakładał oba te trykoty. Tym razem Vingegaard pozbawił marzeń o tytule króla gór Simona Geschke (Niemcy, Cofidis), który bardzo dzielnie o niego walczył. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że Niemiec nie prezentował odpowiedniego poziomu, by wygrać klasyfikację górską. Ani razu nie był on nawet blisko etapowego triumfu, choć wielokrotnie znajdował się w ucieczkach dnia. Ta seria zawodników wygrywających jednocześnie klasyfikacje generalną i górską może wynikać z tego, że w tych edycjach żaden naprawdę mocny góral nie zaangażował się w walkę o koszulkę w czerwone grochy.

 

Kolarstwo generalnie uchodzi za sport drużynowy, dlatego w kontekście wiktorii Jonasa Vingegaarda należy wspomnieć również o roli w tym sukcesie jego holenderskiego zespołu, Jumbo - Visma. Klasyfikację drużynową 109. edycji Tour de France wygrała brytyjska grupa Ineos Grenadiers, mimo to moim zdaniem najlepszym teamem było Jumbo -Visma. To stwierdzenie potwierdzają też konkretne liczby, drużyna ta zwyciężyła na sześciu etapach (najwięcej z wszystkich ekip), zdobyła trzy koszulki (żółta, zielona i biała w czerwone grochy) oraz tytuł dla najbardziej walecznego zawodnika wyścigu. Trzeba przyznać, że w górach forma jej kolarzy też była wysoka, a imponowali zwłaszcza Sepp Kuss (USA) i Wout van Aert. Oczywiście nie jeździli idealnie, niekiedy UAE Team Emirates udawało się zgubić wszystkich pomocników Vingegaarda, ale wtedy Duńczyk potrafił poradzić sobie samemu. Kluczowa dla zwycięzcy wyścigu była pomoc jego kolegów w łatwiejszym terenie (np. pościg za peletonem na odcinku z brukami), a także ich obecność podczas podjazdów, a z tego na ogół Jumbo - Visma wywiązywało się bardzo dobrze. Moc ta ekipa pokazała zwłaszcza na słynnym etapie jedenastym, gdy zaczęła rozdawać karty już we wczesnej fazie dnia, zamęczając Tadeja Pogacara. Na pewno pomocnicy Vingegaarda mogą być zadowoleni z wykonanej przez siebie pracy.

 

Tadej Pogacar (Słowenia, UAE Team Emirates)

 

Ktoś mógłby sklasyfikować Tadeja Pogacara, głównego faworyta do zwycięstwa, jako największego przegranego tegorocznej edycji, bo w końcu był tylko drugi i nie zwyciężył w Wielkiej Pętli po raz trzeci z rzędu, a właśnie tego wszyscy się po nim spodziewali. Takie postrzeganie występu Słoweńca byłoby jednak wobec niego wielce niesprawiedliwe, ponieważ to on swoją walką i hartem ducha gwarantował rozrywkę na najwyższym poziomie. Gdyby nie jego postawa, to kibice przed telewizorami zapewne, by się nudzili, tak jak w zeszłym roku, gdy Pogacar niezagrożony wygrał 108. edycję Tour de France. Oczywiście kolarz ekipy UAE Team Emirates okazał się być wyraźnie słabszym od Vingegaarda, ale mimo to nie poddał się ani na moment, walcząc w dosłownie w każdym terenie. 23-latek starał się dobrze bawić na trasie wyścigu i chciał by fani również miło spędzali czas, podziwiając jego jazdę. 

 

Pomimo słabszej formy Słoweńcowi udało się wygrać trzy etapy, dzięki swojej dynamice (w tym aspekcie jest lepszy od Duńczyka). Był także jedynym kolarzem w peletonie, który stanowił jakiekolwiek zagrożenie dla Vingegaarda, atakując go prawie codziennie i wszędzie. W końcowej fazie wyścigu Słoweniec próbował swego szczęścia na końcówkach wzniesień i zjazdach, ale za każdym razem czujność zachowywał Duńczyk. Wybór tych miejsc jako lokalizacji swych ataków wynikał z tego, że na podjazdach kolarz ekipy Jumbo - Visma był po prostu za mocny, nie do urwania. Pogacar próbował uciec nawet na płaskim etapie z metą na Polach Elizejskich, wypełniając swą obietnicę, że będzie atakował w każdym terenie. 

 

Dużo przez ostatnie trzy tygodnie mówiło się też o sile zespołu Pogacara, UAE Team Emirates i najczęściej nie były to pochlebne opinie. Prawda jest taka, że ekipa ta miała sporego pecha, ale i tak była lepsza, niż wielu sądziło, jednak oczywiście słabsza, niż Jumbo - Visma. Kolarze drużyny z ZEA, mimo trapiących ich problemów starali się, jak mogli wspierać swojego lidera, dyktować dla niego tempo na podjazdach oraz przygotowywać grunt pod kolejne ataki. Przez większość wyścigu główną rolę odgrywał Rafał Majka, będąc kluczowym pomocnikiem Pogacara. Gdy z powodu kontuzji Polaka zabrakło, to obawiano się o wsparcie dla Słoweńca w górach. Wtedy przyszedł jednak etap siedemnasty, kiedy dzień życia mieli Mikkel Bjerg oraz Brandon McNulty, którzy we dwóch rozbili cały peleton i zgubili wszystkich przybocznych Vingegaarda. Trzeba przyznać, że zawodnicy UAE Team Emirates jechali lepiej, niż wielu zakładało, więc za ostatnie trzy tygodnie większości z nich należą się duże brawa.  

 

Wout van Aert (Belgia, Jumbo - Visma)

 

Belg to trzeci z herosów tegorocznej Wielkiej Pętli, który przez wielu nazywany jest maszyną, ponieważ potrafi radzić sobie w każdym terenie, będąc w najwyższej dyspozycji praktycznie codziennie. Wout van Aert to zawodnik, który może być bardzo zadowolony z 109. edycji Tour de France, bo zrealizował zarówno cele indywidualne jak i drużynowe. Zdobył zieloną koszulkę za zwycięstwo w klasyfikacji punktowej, został nagrodzony czerwonym numerem za bycie najaktywniejszym kolarzem całego wyścigu oraz odniósł trzy etapowe wiktorie. Żaden kolarz tak dobrze nie łączył właśnie tych indywidualnych aspiracji z obowiązkami wobec zespołu. Nie można było Belgowi zarzucić, że zaniedbał pomoc Jonasowi Vingegaardowi. Wout van Aert z ogromną przewagą zwyciężył w klasyfikacji punktowej i wydaje się, że może zdominować rywalizację o zieloną koszulkę na dobrych kilka lat, jak wcześniej robił to Peter Sagan (Słowacja, Totalenergies). W końcu potrafi on zdobywać punkty w każdym terenie i we wszelkich okolicznościach. Wielokrotnie zabierał się on do ucieczek często tylko po to, by pełnić rolę stacji przekaźnikowej dla swojego lidera. Dużo więcej było etapów, gdy van Aert atakował, niż tych kiedy tego nie robił. Belg był po prostu widoczny na prawie każdym etapie. 

 

W moim prywatnym rankingu Wout van Aert zdobyłby statuetkę MVP całego wyścigu, ponieważ po raz kolejny imponował mi swoją uniwersalnością i niespożytymi siłami. Mojego zdania nie zmienia nawet kompletnie niezrozumiała dla mnie szarża Belga z etapu numer sześć, po którym stracił on koszulkę lidera wyścigu. Zapewne jest to obecnie najlepszy kolarz na świecie bez podziału na specjalizacje i każda ekipa na świecie chciałaby mieć go u siebie. W związku z tym z niecierpliwością będę czekał na jego następne występy. 

 

Geraint Thomas (Wielka Brytania, Ineos Grenadiers)

 

Uważam, że warto teraz poświęcić trochę miejsca trzeciemu kolarzowi tegorocznej Wielkiej Pętli, który wrócił do bardzo dobrej dyspozycji. Prawda jest taka, że Walijczyk więcej w tegorocznej edycji dokonać po prostu nie mógł, ponieważ Vingegaard oraz Pogacar jeżdżą w za wysokiej dla niego lidze. Kolarstwo to w końcu sport wymierny i na koniec trzytygodniowego wyścigu zawsze wygrywa ten rzeczywiście najlepszy. W związku z tym wielkie brawa należą się 36-latkowi, który bardzo pewnie dowiózł swoją trzecią lokatę do Paryża. 

 

Drużyna Thomasa, Ineos Grenadiers, zwyciężyła w klasyfikacji drużynowej, ale mnie swoim występem zawiodła. Był to pierwszy Tour de France od wielu lat, gdy członkowie brytyjskiej ekipy ani razu nie dyktowali mocnego tempa w górach, a ich lider nie atakował. Widocznie sam Walijczyk nie czuł się na tyle mocny by spróbować na własnych warunkach powalczyć chociażby o zwycięstwo etapowe. W klasyfikacji generalnej już w pierwszym tygodniu rozgościł się na trzeciej pozycji i skupił się na jej obronie. Mam nadzieję, że w przyszłym roku Ineos Grenadiers ponownie spróbuje rozegrać wyścig po swojemu, przejmując kontrolę nad peletonem, ale aby to zrobić potrzebuje naprawdę mocnego lidera, który powalczy z Vingegaardem i Pogacarem. 

 

Inni...

 

Nie poruszam w tym artykule wątków innych zawodników, bo zwyczajnie moim zdaniem na to nie zasłużyli. Tegoroczna Wielka Pętla została zdominowana przez trio: Vingegaard, Pogacar, van Aert. Nawet wśród sprinterów nie wyłoniła się taka postać, o której występie można by powiedzieć coś ciekawego. Doceniam oczywiście dwa triumfy etapowe Jaspera Philipsena (Belgia, Alpecin - Deceuninck), ale nie zdominował on rywalizacji najszybszych kolarzy, jak chociażby Arnaud Demare (Francja, Groupama - FDJ) podczas tegorocznego Giro d'Italia. Nie będę się tutaj też pastwił niepotrzebnie nad zawodnikami, którzy rozczarowali, a była ich pełna gama, od Caleba Ewana (Australia, Lotto Soudal) po Daniela Felipe Martineza (Kolumbia, Ineos Grenadiers). 

 

Polacy

 

Na koniec warto wspomnieć też o reprezentantach Polski. Z Kopenhagi wyruszyło ich czterech, a do Paryża dojechało trzech. Wszystko przez to, że do etapu numer siedemnaście nie przystąpił Rafał Majka (UAE Team Emirates). Polak poprzedniego dnia doznał urazu mięśnia czworogłowego uda, który przytrafił mu się z powodu defektu w rowerze. Do tego momentu popularny "Zgred" jechał naprawdę dobrze, będąc kluczowym pomocnikiem Tadeja Pogacara, którego skutecznie wspierał na górskich odcinkach. Majka był widoczny i prezentował się zdecydowanie najlepiej z pomocników Słoweńca. Wielka szkoda, że nie było mu dano sprawdzić się na dwóch bardzo trudnych, alpejskich odcinkach. Moim zdaniem forma Polaka wystarczyłaby mu do miejsca w czołowej "dziesiątce" klasyfikacji generalnej, gdyby w niej walczył. 

 

W związku z kontuzją Majki najwyżej sklasyfikowanym reprezentantem Polski był Łukasz Owsian (Arkea - Samsic). Skończył on tegoroczną Wielką Pętlę na czterdziestej drugiej lokacie. Tydzień temu domagałem się tego, by zabrał się on do ucieczki i powalczył na swoje konto. Jak na zawołanie Owsian w zeszły wtorek znalazł się w odjeździe dnia, ale niestety dość szybko z niego odpadł, trochę mnie rozczarowując. Wysokie góry nie są ewidentnie domeną Polaka, który na płaskim i pagórkach wspierał lidera swojej grupy, Nairo Quintanę, czyli szóstego kolarza "generalki". Poza etapem szesnastym Owsian był raczej niewidoczny, wykonując mało wdzięczną pracę dla Kolumbijczyka. Wierzę jednak, że wywiązywał się z niej solidnie. 

 

Kolejny z biało-czerwonych, to Maciej Bodnar (Totalenergies), który dojechał na Pola Elizejskie na sto piętnastej pozycji w klasyfikacji generalnej. Tegoroczny Tour de France nie był udany dla francuskiej grupy, ponieważ zakończyła ona go bez zwycięstwa etapowego. Najbliżej triumfu na odcinku numer pięć był Edwald Boasson-Hagen (Norwegia), będąc na trzecim miejscu. Zawiedli na pewno liderzy formacji Peter Sagan, a także Pierre Latour (Francja). Sam Bodnar tylko raz znalazł się w ucieczce dnia, a miało to miejsce na górskim etapie jedenastym. Ukształtowanie terenu nie pozwoliło Polakowi długo jechać w czołówce, a wcześniej pomagał w niej koledze z zespołu. Największe nadzieje z Bodnarem można było wiązać podczas dwóch "czasówek", bo to w końcu wielokrotny mistrz kraju w tej specjalności oraz zwycięzca etapu Tour de France z roku 2017. Pierwszej jazdy indywidualnej na czas w Kopenhadze "Bodi" nie potraktował chyba poważnie i zajął odległe miejsce. Na serio walczył już podczas etapu dwudziestego, lecz ukończył go dopiero dwudziestej drugiej lokacie. Na pewno Polakowi nie sprzyjały dwa podjazdy zlokalizowane niedaleko mety, ale fakty są też takie, że w życiowej formie Bodnar był i już raczej nie będzie. Mowa tu w końcu o 37-letnim zawodniku. 

 

Na koniec tej polskiej wyliczanki pozostał Kamil Gradek (Bahrain - Victorius), czyli sto osiemnasty kolarz wyścigu. Jego zespół zakończył tegoroczną rywalizację we Francji bez zwycięstwa etapowego i z czternastym miejscem w klasyfikacji generalnej Luisa Leona Sacheza (Hiszpania). Na pewno nie takie były cele tej drużyny, która straciła dwóch liderów Jacka Haiga (Australia) i Damiano Caruso (Włochy). Gradek podobnie, jak Bodnar w ucieczce dnia znalazł się tylko na odcinku jedenastym, gdy nie miał wielkich szans na sukces i tylko wspierał kolegę z ekipy. Polak próbował szczęścia jeszcze na odcinku trzynastym, ale nie udało mu się wówczas znaleźć w odjeździe. Wielu sympatyków kolarstwa ciekawiło, jak nasz reprezentant spisze się podczas "czasówek". Pierwszą podobnie, jak Bodnar odpuścił, a w drugiej był dopiero trzydziesty czwarty. Najwięcej pracy Gradek miał na płaskich odcinkach, gdzie dbał o komfort jazdy swych liderów.

 

Na pewno występy Polaków podczas 109. edycji Tour de France, nawet biorąc pod uwagę ich role w drużynach, wywołują spory niedosyt. Pozostaje nam mieć nadzieję, że w przyszłym roku będzie lepiej, a do polskiej kolonii dołączy również kontuzjowany Michał Kwiatkowski (Ineos Grenadiers).