Vuelta a Espana: niespodziewane osiągnięcia młodych zawodników

  • Dodał: Kacper Adamczyk
  • Data publikacji: 12.09.2022, 22:48

W niedzielę dobiegła końca 77. edycja wyścigu Vuelta a Espana, czyli ostatniego tegorocznego wielkiego touru.  Zakończył się on dość niespodziewanie, a na hiszpańskich szosach nie zabrakło emocji. Zapraszamy na przemyślenia po finiszu imprezy. 

 

Sensacyjny triumfator

 

Tak moim zdaniem można określić Remco Evenepolea. Sam aż do końca osiemnastego etapu nie wierzyłem, że 22-latek może zostać pierwszym zwycięzcą trzytygodniowego wyścigu z swojego kraju po czterdziestu czterech latach przerwy. Brak mojego przekonania do Belga nie wynikał z braku świadomości o jego talencie, tylko chyba nie doceniłem jego skali. Do tej pory Evenepoel kojarzył mi się z "czasówkami", klasykami oraz imprezami wieloetapowymi, które nie miały na trasie bardzo długich wspinaczek. Na Vuelcie te ostatnie się pojawiły, wiadomo że było ich mniej, niż na Giro d'Italia czy Tour de France, ale wystąpiły i należało je przetrwać. Wiele osób zastanawiało się, czy pod względem mentalnym Evenepoel w wieku 22 lat jest gotowy na tego typu sukces. W końcu nie raz podczas wyścigów ujawniał się niełatwy charakter Belga oraz popełniane przez niego błędy natury taktycznej. Jednak jego organizm okazał się zdolny też do tego, by w pełni wytrzymać cały wielki tour na najwyższych obrotach. Jego kariery nie zniszczył okropny upadek z Il Lombardii w 2020 roku, który wykluczył go ze ścigania na wiele długich miesięcy. Może bez tego już w zeszłorocznym Giro zająłby miejsce w czołówce. Możliwe jednak, że bez nieudanej przygody w wyścigu dookoła Włoch tej niedzielnej wiktorii, by nie było, ponieważ to niepowodzenie na pewno Evenepoela dużo nauczyło. Belg ewidentnie trochę dojrzał i wyzbył się części swoich buńczucznych zachowań. 

 

Wiele osób zapewne będzie podważać sukces 22-latka, ponieważ czerwoną karawanę na początku trzeciego tygodnia musiał opuścić jego najgroźniejszy rywal, czyli Primož Roglič. Nie ma jednak, co bagatelizować osiągnięcia Belga, bo kraksy są częścią kolarstwa, efektem pewnych błędów i nie wykluczone, że taki popełnił Słoweniec. Myślę, że te upadki z powodu, których były skoczek narciarski musi się nierzadko wycofywać się z najważniejszych wyścigów nie są elementem przypadku i poleciłbym Rogliciowi, a także jego drużynie, dogłębne przeanalizowanie tych sytuacji oraz wyciągnięcie z nich wniosków. W końcu coś, co wydarza się po raz trzeci w przeciągu dwóch sezonów nie bierze się tylko z zwykłego pecha. 

 

Osobiście w pełni doceniam sukces Evenepoela, ponieważ na przestrzeni ostatnich trzech tygodni okazał się po prostu zdecydowanie najlepszy. Wykazał tylko dwie chwile słabości podczas etapów czternastego i piętnastego. Wtedy jednak zaimponował mi chyba najbardziej, ponieważ można było się spodziewać, że 22-latek poniesie na tych odcinkach spore straty, ale on pojechał wówczas bardzo rozsądnie, własnym tempem, minimalizując różnicę do rywali. Wtedy dał sygnał, że do noszenia koszulki lidera jednego z wielkich tourów dojrzał. Kluczowe było jednak to, jak będzie wyglądać w jego wykonaniu ostatni tydzień, pokonywany już na dużym zmęczeniu. Wielu kolarzy, którzy nadspodziewanie dobrze prezentowali się w imprezach tej rangi ostatecznie nie wytrzymywało trudów ostatnich dni. U Evenepoela było inaczej, ponieważ okazał się on najlepszym w stawce w ostatnim tygodniu, nawet nie atakując, tylko skrzętnie pilnując Enrica Masa. Pokazał wówczas, że zwycięstwo w Madrycie mu się należy i poradziłby sobie nawet z Rogliciem. 

 

Pochwały należą się również całej ekipie Quick-Step Alpha Vinyl. Ona też na papierze wydawała się za słaba, by kontrolować wyścig w najtrudniejszym terenie, zwłaszcza wobec utraty Juliana Alaphilippe'a, ale stanęła na wysokości zadania, a jej lider nie mógł czuć się osamotniony. Kolejnym wyzwaniem dla Evenepoela będą teraz Mistrzostwa Świata w australijskim Wollongong. Sam jestem ciekaw, czy Belg do zaplanowanej już w najbliższą niedzielę jazdy indywidualnej na czas zdoła się zregenerować, ponieważ będzie jej największym faworytem, a w wyścigu ze startu wspólnego również nie można odbierać mu szans. 

 

Zwycięstwo nie jest mu pisane

 

Te słowa idealnie pasują do drugiego na mecie w Madrycie Enrica Masa. Bez wątpienia wynik osiągnięty przez Hiszpana jest sporym sukcesem, ale po tym, jak dwukrotnie już w przeszłości stawał na drugim stopniu podium Vuelty, to teraz miał prawo oczekiwać więcej. Osobiście bardzo na niego liczyłem, ponieważ uważam, że właśnie 27-latkowi przeszła koło nosa życiowa szansa na triumf w, którymś z wielkich tourów. Kolarz grupy Movistar robił, co mógł, starał się nie jeździć zachowawczo, tylko atakować pozycję Remco Evenepoela, lecz okazał się po prostu słabszy. Widocznie tytuł zwycięzcy Vuelty, to pod względem sportowym za duży dla niego kapelusz i nie wierzę, aby kiedykolwiek miał do jego rozmiaru dobić. Najwyraźniej jest, to bardzo dobry kolarz, od którego jednak zawsze ktoś okaże się lepszy. Ewidentnie Hiszpanowi brakuje czegoś ekstra, żeby stawać na najwyższym stopniu podium najważniejszych imprez. Mas powinien docenić swoje osiągnięcia i pracować dalej (tak zresztą robi), ale chyba nie ma podstaw, by łudzić się, że pewnego dnia przyjdzie ten wielki tour, w którym nikt go nie pokona. Oczywiście nie zabraniam 27-latkowi marzyć, ponieważ życie pozbawione marzeń jest bezcelowe, ale nie sądzę, aby jego sen o zakładaniu czerwonej koszulki w Madrycie miał się kiedyś ziścić. 

 

Młodszy od Pogačara

 

Za równie niespodziewane, co zwycięstwo Evenepoela uważam trzecie miejsce zaledwie 19-letniego Juana Ayuso. Hiszpan został najmłodszym zawodnikiem na podium wielkiego touru od 1904 roku. Sama ta statystyka pokazuje, jak niesamowite jest osiągnięcie zawodnika UAE Team Emirates. W końcu kolarstwo przez dekady uchodziło za sport nie dla młokosów, ponieważ istniało przekonanie, że na wyrobienie odpowiedniej wydolności, a także zdobycie doświadczenia w peletonie jest potrzebny czas. Właśnie dlatego powstała klasyfikacja młodzieżowa, aby honorować kolarzy do lat 25, którzy często z trochę starszymi rywalami nie mieli jeszcze szans. W dzisiejszych czasach coraz więcej mówi się o większej profesjonalizacji w różnych dyscyplinach sportu, dzięki czemu wydłuża się wiek, kiedy sportowcy mogą przebywać na szczycie. Mam wrażenie, że zapomniano przy tym o fakcie, że większa profesjonalizacja dotyczy wszystkich szczebli rozwoju sportowca, od najmłodszych lat. W związku z tym nawet młodzi ludzie coraz częściej są gotowi na wielkie wyniki. Liczby jednak pokazują, że nastolatek odnoszący sukcesy w kolarstwie, to pewna nowość, a ogromnym wydarzeniem było już trzecie miejsce Tadeja Pogačara podczas Vuelty w 2019 roku. Wówczas Słoweniec był rok starszy od swojego obecnego klubowego kolegi. 

 

W przypadku Ayuso również nie przypuszczałem, że w swoim debiucie w imprezie tej rangi będzie w stanie wywalczyć trzecie miejsce i prezentować się aż tak równo, ponieważ jego chwile słabości były niewielkie i należały do rzadkości. Nie ma, co teraz prorokować, czy już za rok lub dwa Hiszpan wejdzie na poziom Tadeja Pogačara, ale bez wątpienia mamy w tym przypadku do czynienia z diamentem, który należy szlifować. 

 

Myślę, że w związku z coraz śmielszą postawą młodych zawodników w peletonie władze UCI oraz organizatorzy wyścigów powinny rozważyć kwestię obniżenia wieku kolarzy, biorących udział w walce o triumf w klasyfikacji młodzieżowej, na razie chociażby do lat 23. Taki ruch wydaje się nieunikniony, aby ta rywalizacja miała jeszcze jakikolwiek sens. 

 

Droga odrodzenia dla przegranych

 

Właśnie taką ścieżkę obrał Richard Carapaz. Ekwadorczyk przyjechał na tegoroczną Vueltę, aby walczyć o zwycięstwo w klasyfikacji generalnej, ale pierwszy tydzień kompletnie mu nie wyszedł. Zresztą już na Tour de Pologne forma mistrza olimpijskiego z Tokio nie wyglądała najlepiej, mimo że na naszym narodowym tourze brakuje wysokich gór. Carapaz odrodził się w drugim tygodniu, dzięki czemu wygrał trzy etapy, a także zdobył koszulkę najlepszego górala, o co było mu łatwiej po kontuzji i wycofaniu Jaya Vine'a. Tego typu drogą często ratują się bardzo dobrzy górale, którzy już na początku 21-etapowej imprezy stracą szanse na końcowy triumf, a następnie skupiają się na walce o zwycięstwa na poszczególnych odcinkach czy tytuł króla gór. Ostatecznie Carapaz mógł wyjechać z Hiszpanii z podniesioną głową, chociaż przyjeżdżał na Vueltę z zupełnie innymi celami. Zapewne zamieniłby wszystkie etapowe triumfy i białą koszulkę w niebieskie grochy na podium w "generalce", ale musi brać to, co ma oraz próbować swoich sił w następnych wielkich tourach już w barwach nowej drużyny, EF Education-EasyPost. 

 

Niespodziewani zwycięzcy 

 

Tak można powiedzieć o triumfatorach wszystkich tegorocznych wielkich tourów, ponieważ żaden z nich na starcie imprezy nie był faworytem do końcowej wygranej. Za takich uważano: wspominanego wyżej Carapaza na Giro, słoweński duet Pogačar-Roglič przed Wielką Pętlą, a w Hiszpanii ponownie Roglicia. Ostatecznie na mecie cieszyli się: Jai Hindley, Jonas Vingegaard oraz Remco Evenepoel. Te przykłady pokazują, jak pięknym, a także nieprzewidywalnym sportem jest kolarstwo, mimo swojej wymierności. Na końcu prawie zawsze triumfuje rzeczywiście najlepszy zawodnik, ale czasami trudno przewidzieć, kto nim akurat będzie, ponieważ poza dobrymi nogami trzeba mieć też odpowiednią mentalność oraz umiejętność unikania kraks. Tej ostatniej cechy ewidentnie zabrakło Rogliciowi, swoją głowę wreszcie zdołał uwolnić Vingegaard, a we Włoszech Australijczyk po prostu okazał się najmocniejszy. Tegoroczne przykłady wskazują, że zwycięzcą wielkiego touru zawsze może zostać ktoś niespodziewany, a nie jakiś oczywisty kandydat. Mając taką świadomość tym bardziej będę czekał na majowy start Giro d'Italia. 

 

Polacy

 

Niestety, ale nie był to udany występ dla biało-czerwonych podczas 77. edycji Vuelta a Espana. Mający już w nogach także Tour de France, Łukasz Owsian zaprezentował się gorzej, niż podczas Wielkiej Pętli i zajął ostatecznie 90. pozycję w klasyfikacji generalnej. Nasz reprezentant w sumie dwukrotnie zabierał się do ucieczek dnia, za każdym razem stanowiąc pomoc dla swoich kolegów z ekipy oraz odpadając z odjazdu jako jeden z pierwszych. Ewidentnie było widać, że na hiszpańskich szosach Owsian nie czuł się najlepiej, gdy na trasie pojawiały się podjazdy. Polak był także wykorzystywany na płaskich odcinkach, by gonić ucieczki dla sprintera swojej drużyny, Daniela McLay'a. Dyspozycja kolarza grupy Arkea-Samsic nie napawa optymizmem przed zbliżającymi się Mistrzostwami Świata. Owsian znalazł się w skromnym, bo tylko trzyosobowym biało-czerwonym składzie wraz z Maciejem Bodnarem i Stanisławem Aniołkowskim. Wydaje się, że liderem naszego zespołu w Wollogang będzie ostatni z nich, którego celem powinno być jak najdłuższe utrzymanie się w zasadniczej grupie oraz ewentualny sprint z okrojonego peletonu. Biorąc jednak pod uwagę fakt, że na rundach zlokalizowano podjazd o długości 1100 metrów i średnim nachyleniu 8,6% oraz to, że spora liczba zawodników będzie chciała dużo wcześniej przeprowadzić selekcję w peletonie, to Aniołkowskiemu nie daję dużych szans na sukces. 

 

Na Antypody nie wybiera się za to drugi z Polaków, który ukończył Vueltę, czyli Kamil Małecki. On dojechał do Madrytu na 125. lokacie i ten fakt już należy uznać za sukces, biorąc pod uwagę to, że nasz rodak wciąż jest w procesie wracania do formy po problemach zdrowotnych, które zaczęły się od złamania miednicy pod koniec 2020 roku. Osobiście odnoszę wrażenie, że powrót do dawnej dyspozycji Polakowi już się nigdy nie uda, mimo swojej niesłychanej ambicji. W tym wyścigu Małecki już na drugim etapie doznał rozcięcia kolana, które trzeba było zszyć. Następnie Polak kilkukrotnie próbował zabrać się do odjazdu, ale udało mi się to tylko raz i wówczas odpadł z czołówki jako pierwszy. Generalnie postawa 26-latka była podobna, jak jego drużyny Lotto Soudal, czyli dość anonimowa. Jestem przekonany  o tym, że ostatnie trzy tygodnie nasz reprezentant spędził bardziej na walce z samym sobą, by ukończyć wyścig, niż z rywalami. Myślę, że to ostatnie tygodnie Małeckiego na poziomie world tour, ponieważ wraz z końcem sezonu kończy mu się umowa z swoim dotychczasowym pracodawcą, a kolejna wydaje się na teraz bardzo mało prawdopodobna.