"Na tym poziomie każdy może wygrać z każdym". Polak opowiada o początkach w profesjonalnym tenisie
Szymon Kielan prywatne

"Na tym poziomie każdy może wygrać z każdym". Polak opowiada o początkach w profesjonalnym tenisie

  • Dodał: Mateusz Czuchra
  • Data publikacji: 08.03.2023, 19:00

Aktualnie siódmą polską rakietą w rankingu ATP jest Szymon Kielan. 20-latek wkroczył w świat seniorskiego tenisa i ma za sobą udany sezon. Jego przygoda z tenisem rozpoczęła się w dzieciństwie i od tamtej pory stała się dla niego największą pasją. Marzeniem Kielana jest bycie najlepszym na świecie, ale twardo stąpa po ziemi i - jak sam podkreśla - buduje swoją pewność siebie i cierpliwie czeka.

 

Mateusz Czuchra: Szymon, masz za sobą pierwszy pełny sezon w roli profesjonalnego tenisisty. Na takie miano zazwyczaj pracuje się latami. Ciekawi mnie, jak zaczęła się Twoja przygoda z tenisem i w którym momencie odczułeś, że pasja przerodzi się w coś więcej?


Szymon Kielan: 
Generalnie grę w tenisa rozpocząłem z własnej inicjatywy. Kiedyś w telewizji oglądałem mecz tenisowy, wtedy mocno mi się to spodobało. Później rodzice zapisali mnie na pierwsze lekcje. W międzyczasie nie było żadnych sportów pobocznych, zawsze byłem w pełni zaangażowany w ten jeden sport. Rodzice ciągle mi pomagali, za co jestem im wdzięczny. Kluczowy moment w mojej karierze to przełom wieku juniorskiego i seniorskiego. W rankingu juniorskim znajdowałem się najwyżej na 105. miejscu, ale te ambicje były wtedy znacznie większe. To, jak grałem na treningach, nie przekładało się na moją pozycję. Czułem, że zasługiwałem na wyższy ranking, a dodatkowo nie pomógł w tym czasie COVID-19 i w rezultacie nie znalazłem się w pierwszej setce juniorskiego rankingu. To z kolei przełożyło się na trudniejszy start w Futuresach. Wtedy dodatkową trudnością było budowanie rankingu od zera. To był też czas, w którym zmieniłem otoczenie i cały sztab. W zasadzie do 18. roku życia trenowałem z tatą, który był moim trenerem, mimo że w tenisa nie grał. Przeniosłem się do Warszawy, gdzie rozpocząłem współpracę z Piotrem Gadomskim. W tamtym czasie nastąpił przełom, ustabilizowałem swoją formę. Pojawiły się pierwsze punkty, później były pierwsze półfinały i finał.  

 

Tenis to niezwykle wszechstronna dyscyplina. Poza samymi umiejętnościami potrzebne jest odpowiednie przygotowanie fizyczne, a także mocna psychika. Co według Ciebie jest najistotniejszym elementem?

 

Myślę, że to co teraz powiem jest dosyć oklepane, ale ta mentalność jest najbardziej istotna. Sam na własnej skórze się o tym przekonałem. Pamiętam, jak rozpoczynałem grę w Futuresach nie szło mi na początku najlepiej. Wtedy wydawało mi się, że wszyscy grają super i poziom jest wysoki, ale jak się spojrzy na to z boku i nieco doceni samego siebie, to jest zupełnie inaczej. Na tym poziomie każdy może wygrać z każdym, a to, jaki ranking ma dany zawodnik jest nieistotne. Staram się do każdego meczu podchodzić pozytywnie i stawiać się jako lepszy od przeciwnika we własnej głowie. Taka zdrowa pewność siebie jest ważna i bardzo mi to pomaga. 

 

Czy jest aktualnie w tenisie postać, na której się wzorujesz? 

 

Nie mam jednej konkretnej postaci. Jak byłem młodszy miałem kilku idoli, jednym z pierwszych był Gael Monfils. Imponowało mi to, jak się poruszał po korcie, a jego efektowne zagrania zawsze robiły na mnie wrażenie. Jednak nigdy nie wzorowałem się na nikim. Starałem się grać jak najlepiej, tak, jak ja tego chcę. Zawsze kreowałem swoją własną grę. 

 

Jakbyś mógł przejąć jeden atrybut z gry Francuza, to który byłby to element? 

 

Myślę, że poruszanie się. Przy tym, jak rosły jest Monfils, to trzeba przyznać, że robi to wyśmienicie. 

 

Biorąc pod uwagę Twoje rezultaty z ubiegłego roku, trzeba przyznać, że dużo większe sukcesy osiągałeś w grze podwójnej. Czy gra deblowa jest tylko dodatkiem do singla i formą treningu, czy traktujesz to jako równie ważny aspekt w Twojej karierze?

 

Mimo że mój aktualny trener (Mateusz Kowalczyk) był 77. deblistą na świecie, to w ogóle nie trenujemy debla. Gra podwójna jest dodatkiem, ale przyznam szczerze, że lubię grać w debla. Sprawia mi to przyjemność, a dodatkowo mam do tego smykałkę. Jedyne miejsce, gdzie trenuję debla, to na zgrupowaniach Davis Cupu. Cieszę się jednak, że ten debel idzie w parze z singlem i jestem w stanie to łączyć. Nawet jak są takie sytuacje, jak ostatnio, kiedy dwa razy przegrałem w pierwszej rundzie, to się po prostu nie przejmowałem. Wtedy zawsze sobie mówię, że mam jeszcze singla. Nie przekreślam też całkowicie debla, bo wiem, że jeśli trochę poprawię ranking, to może mi to otworzyć drogę do challengerów. 

 

Szymon, były turniejowe zwycięstwa w deblu, ale nadal czekasz na swój indywidualny triumf. Do tej pory trzykrotnie rywalizowałeś w finałach, a dwa z tych trzech pojedynków odbyły się w tym roku, zatem odczuwasz, że ta forma zwyżkuje i zwycięstwo w zawodach rangi Futeres jest kwestią czasu?

 

W odniesieniu do pierwszego finału, to muszę przyznać, że rywal był nie do ogrania. Był po prostu lepszy, dużo bardziej doświadczony, tego dnia ciężko było zrobić coś więcej. Natomiast te dwa tegoroczne finały były w moim zasięgu. Pojawiły się tam problemy ze strony mentalnej, a w dodatku nie zagrałem tych spotkań tak dobrze, jak poprzednich. Myślę jednak, że jeśli w przyszłości będzie więcej tych szans, to z czasem się odblokuję. Staram się wyciągać odpowiednie wnioski i cieszyć z awansów do finału, a nie smucić porażkami. Buduję swoją pewność siebie i cierpliwie czekam mecz po meczu, a zwycięstwa na pewno nadejdą. 

 

Często wyjeżdżasz na zawody, w których odbywasz dwa, a niekiedy i trzy turnieje w jednym miejscu. Jak w takich momentach wyglądają Twoje przygotowania i treningi?  

 

Jeśli chodzi o wyjazdy do kurortów, jak Tunezja czy Egipt, jest to ciężkie, a najtrudniejsza jest monotonia. Raczej nie przepadam za takimi miejscami, ale wiem, że jest to konieczne na obecnym etapie i staram się nie ubolewać nad tym. Z doświadczenia unikam gry w trzech turniejach z rzędu w jednej miejscowości, nawet jeśli czuję, że dobrze mi idzie. Po dwóch tygodniach komfort mentalny jest w pewnym sensie naruszony, a dodatkowo żywność w takich lokalizacjach jest słabej jakości. Trenowanie również jest uciążliwe, bo zazwyczaj ciężko zapisać się o rozsądnej porze na kort. Przeważnie treningi odbywam o 7 rano albo o późnych porach przy sztucznym oświetleniu. Jakość piłek także pozostawia wiele do życzenia. 

 

Należysz do grona osób, które stawiają sobie długoterminowe cele, czy raczej nie wybiegasz w odległą przyszłość i nie nakładasz na siebie dodatkowej presji, a spoglądasz przede wszystkim na najbliższe turnieje?

 

Moim zdaniem ważne jest, by mieć cele oraz marzenia. Ja oddzielam te dwie rzeczy od siebie. Marzeniem jest bycie najlepszym na świecie, ale nie jest to aktualny cel, bo nie da się zostać najlepszym z tygodnia na tydzień. Celem jest wygranie pierwszego turnieju i wspinaczka w rankingu, by jak najszybciej dotrzeć do challengerów. Poza tym chcę mieć przede wszystkim satysfakcję z tego, że moja gra wygląda lepiej. 

 

Mimo że jesteś na starcie swojej kariery, odnotowałeś już zwycięstwo przeciwko byłemu półfinaliście Wimbledonu. Mecz z Jerzym Janowiczem od samego początku miał zacięty charakter i rozstrzygnął się w trzech setach. Jak wspominasz ten dzień i co było kluczowe w pokonaniu tak wybitnego tenisisty?   

 

Z mentalnej strony nie było łatwo zagrać z kimś, kogo się oglądało w młodości w telewizji. Pamiętam, jak miałem 11 lat, udałem się na jeden z cykli turnieju Jerzyk Cup i odbiłem piłkę z Janowiczem. Było to dla mnie wielkie przeżycie. Kilka lat później musiałem zagrać z nim mecz, więc starałem się podejść do tego spotkania tak, jak do normalnego meczu z rywalem na moim poziomie. Nie chciałem przed rozpoczęciem stawiać go ponad siebie, bo w takich sytuacjach łatwo przegrać spotkanie w głowie już na samym starcie. Od początku wierzyłem w zwycięstwo i grałem wtedy naprawdę dobrze. Obaj serwowaliśmy bardzo solidnie, wygrywaliśmy dużo piłek, ale na końcu po wyrównanej rywalizacji, to ja okazałem się lepszy. 

 

Twoim charakterystycznym znakiem jest gra w skarpetach o dwóch różnych kolorach. Z czego wynika ten rytuał?

 

Ten rytuał trwa już od około 5 lat. Na jednym z turniejów przetarł mi się but o czarnym kolorze, więc stwierdziłem, że założę czarne skarpety. Niestety miałem tylko jedną o takim kolorze, więc ostatecznie założyłem jedną czarną, a drugą białą. Pamiętam, że grało mi się bardzo dobrze i wygrałem wtedy turniej. Od tego czasu wpadło mi to w nawyk. Podczas treningu nie zwracam na to uwagi, ale na turniejach zawsze są dwie inne skarpetki. Wiem, że to tylko skarpetki, ale pewnie czułbym się bez tego nieswojo. Mam nadzieję, że problem nadejdzie na Wimbledonie (śmiech).